Strona naszego Pisma
nr 12 (XI-XII 2001)Podziemne Pismo o Kaziku Tajniak przy Tajniak S.A. str.

trzy po trzy
poprzednia strona spis treści następna strona

Wypowiedź słowna

Kiepska sprawa, kiedy nie ma się nic do powiedzenia. Niby bardzo chciałoby się powiedzieć cokolwiek, a najlepiej coś niezwykłego, a tu, jak już przychodzi co do czego, to się nie da, bo nie wiadomo o czym. Na dodatek stres człowieka ogarnia, bo nie dość, że chciałby coś wyartykułować, a nie wie co, to jeszcze niespodziewanie przychodzą banalne problemy z formą. I nie chodzi tu bynajmniej o ogólnie pojętą formę całej wypowiedzi słownej - ustnej czy też pisemnej - choć i ta jest ważna i jako taka może sprawiać pewne problemy. Raczej szkopuł stanowią poszczególne zdania, z którymi twórca jak dotąd radził sobie nieźle, a przynajmniej tak mu się zdawało.
Siedzi taki pisarz i zastanawia się co by tu napisać, żeby było fajnie. Czuje jak mu ciarki po plecach przechodzą z podniecenia, bo taki wspaniały potok słów właśnie tworzy, a i wzruszenie ogarnia go na tę myśl bezlitośnie wyciskające łzy z jego oczu. Mija trochę czasu, a podniecowny twórca czuje, że jest głodny, więc odchodzi od pustej kartki, na której zdążył postawić dwie kreski i krzyżyk. Wyciąga z lodówki jajko i gotuje je sobie na miękko. W tym celu najpierw wlewa trochę wody do metalowego garnuszka, pod którym zapala gaz. Gdy kroi sobie kromkę chleba, żeby mieć czym przegryźć jajko, woda zaczyna wrzeć. Wtedy wkłada delikatnie co trzeba do garnuszka uważając przy tym, żeby nie pękła skorupka.
Kolejne trzy minuty mijają na zapatrzeniu w sekundnik i odliczaniu zmieszanym z myślami o dziele literackim, które właśnie w pokoju obok wychodzi spod pióra.
Wyjmuje pisarz jajko, zabiera jedzenie, siada przy stole. Z wyczuciem rozbija skorupkę, która w czasie gotowania na szczęście nie pękła i zabiera się do spożywania.
Dobre to jajko. Żółtko nie ścięło się, a białko tak w sam raz... Chlebek też smaczny. Chrupiący.
Nasz artysta delektuje się, pogrąża we wspomnieniach, które nasunęły mu się wraz z myślą o świeżym pieczywie...
No i mamy problem. Chłop w jednej chwili stracił resztę natchnienia, ponieważ nagle zadzwonił telefon.
I wątek gdzieś umknął. Minęło bowiem kilka dni, a może nawet tydzień. Twórca nie dość, że nie pamięta, co właściwie miał napisać, ale i czuje pewien niesmak na myśl, że może, gdyby przeczytał do tej pory stworzone wypociny, to może by mu się przypomniało. Ale tak sobie siedzi i myśli, że chyba wypadałoby jeszcze kilka wyrazów dopisać, bo (jeżeli to artykuł pisany do gazety dajmy na to) zostało jeszcze do wpisania kilkaset brakujących znaków (w tym spacji oczywiście). Taka jest bowiem zasada, że artykuł musi mieć nie mniej i nie więcej znaków, niż mniej więcej tyle, na ile się nasz słowokleta umówił z jakimś tam redaktorem naczelnym.
Oczywiście, jeżeli już mowa o tekstach dla periodyków, to kłania się tu problem edycji i różnch takich. Pytanie brzmi czy tekst przynieść na dyskietce, czy może wysłać pocztą elektroniczną, czy też wysłać w kopercie (wydrukowany czy napisany odręcznie).
Jeśli jednak chodzi o długość tekstu, to co innego, jeśli jest to opowiadanie lub jakaś powieść. Tę można ciągnąć, dopisując co parę dni jakiś bełkot lub zakończyć w najmniej spodziewanym momencie (najmniej oczekiwane momenty są dobre, ponieważ zaskakują, a to dobrze świadczy o twórcy podobno). Można też pójść na kompromis i skończyć rozdział lub odcinek powieści, do której usiądzie się znowu za jakiś czas...
A jeśli jest się gwiazdą, która zachwyciła społeczeństwo już na jakimś innym polu, to pisząc taką słowną wypowiedź do gazety nawet za bardzo się nie trzeba przejmować tym, co się pisze. Wystarczy napisać parę wyrazów o tym co się działo w ciągu mijającego miesiąca i że dziura w chodniku jest, a pewien minister gada głupoty. Jako że jest się osobą uznaną, można napisać na przykład prowokująco "mój wydaca jest złodziejem" i nie doczekać się publikacji tekstu. Potem zrobić z tego piosenkę, żeby udowodnić, że jednak są tacy wydawcy, którzy na niewinny ten żart potrafią spojrzeć przez palce. Tym łatwiej, jeśli samemu jest się swoim wydawcą.
Tylko kogo się wtedy okrada?

Szaman Falarek



poprzednia strona spis treści następna strona