Strona naszego Pisma
nr 11 (wrzesień 2001)Podziemne Pismo Humorystyczne Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

ONA

O.

Blask telewizora migotał w całym pokoju. Nie miał właściwie konkurencji, oprócz niego w pomieszczeniu nie paliła się żadna żarówka. O. wcale nie śledził wydarzeń, które rozgrywały się na ekranie. Patrzył się, jak wiele razy, w ekran i nic nie widział. W głowie miał jeszcze obraz tamtego zdarzenia.
Nie znał JEJ długo a wówczas...
O. zmienił mechanicznie kanał. Ten sam obraz tej samej chwili. Ten sam blask rozbiegł się po pokoju. Światło i cień, zajmując wzajemnie sobie miejsce na brudnych zakurzonych meblach i ścianach, kłóciły się o to, kto ma pierwszeństwo. Światło i cień... Czerń i biel... Światło i cień... Obraz tamtych zdarzeń...
Pocałunek. Jakby ostatni.
- Wrócę... - wyszeptała...
O. wdusił przycisk na pilocie. Chwilowa ciemność. Wybuch. Światło. Ktoś zginął, krzyk, płacz. Kiedyś wybuchło jego serce, tamtego wieczoru ktoś zginął...
O. wstał z fotela. Podszedł do okna. Rozszerzył palcami żaluzje. Pod latarnią w ogłupieniu kręciły się jak zwykle jakieś owady. O szybę odbiła się nagle ćma. O. pomyślał o sobie, że on właściwie odbija się tak całe życie. Wszystko czego chciałby dotknąć jest i było za.
Kroki. Jakaś dziewczyna przebierając szybko nogami wyłoniła się z cienia, zaistniała przez chwilę w jego wyobraźni i znikła zaraz poza zasięgiem smugi światła latarni. O. przez chwilę widział JĄ...
W telewizji nadal migotał ten sam obraz. Nie było w nim kolorów, wszystko wydawało się szare, jak w czarno - białym telewizorze. Może to wina starej zniszczonej taśmy filmowej...
Wspomnienie...
O. zawrócił od okna i podszedł do barku, wyciągnął butelkę jakiegoś taniego piwa, otworzył niedbale, upuścił kapsel na podłogę i usiadł z powrotem w fotelu. Przyłożył do ust butelkę, szare światło w oczach O. na chwilę rozmazało się w brązowym szkle butelki. Pierwszy łyk. Piwo było bardzo gorzkie... Jak tamten raz z NIĄ. Pił dalej.
- Wrócę... - wyszeptała...
O. spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Wskazówki błyszczały w świetle telewizora, rzucały nikły cień na powykrzywianą tarczę. Duża wskazówka dochodziła do dwunastej, mała wskazywała dziesiątą wieczorem...
O. zadrżał na myśl o NIEJ. U drzwi zadzwonił dzwonek...

2001.06.18/19.


N.

N. wyszedł z mieszkania parę minut wcześniej. Miał zadzwonić punktualnie o dwudziestej drugiej ale telefon z budki telefonicznej pod jego kamienicą był już od jakiegoś czasu popsuty. Musiał więc iść parę ulic dalej. Nie chciał się spóźnić, to miał być bardzo ważny telefon. Szedł szybko, nie zważając na kałuże i na deszcz, który ściekał po nim jak po rynnie. Tuż obok przemknął jakiś samochód, struga wody zalegającej na jezdni trafiła prosto w N.. N. jednak mało to obchodziło. Zastanawiał się co powiedzieć, gdy ONA podniesie słuchawkę...
Myśli w głowie N. szumiały jak spadający deszcz i kapały powoli z jego ciała na mokrą powierzchnię, połyskującą z lekka w świetle ulicznych latarni. Dalej płynęły z wodą deszczową podziemnymi kanałami miasta. Tam było ich miejsce. Głęboko pod ziemią. N. wiedział o tym. Zdrowy rozsądek mówił mu, że są one złe, ale czuł zupełnie coś innego. Z tego też powodu zapadłby się najchętniej głęboko pod ziemię. Bał się tego telefonu, tego co może usłyszeć, tego co może się wydarzyć potem.
Nareszcie. Budka, taka zwyczajna, żółta ze strzaskaną z boku szybą. N. wszedł do środka, ogarnął ręką z twarzy krople wody, sięgnął po kartę i chwycił słuchawkę. Chwila zwątpienia... Może lepiej nie... Może ONA wcale tego nie chce. To co miało się wydarzyć po telefonie mogło odmienić ich życie na zawsze. N. wsłuchał się ostatni raz we własne myśli. Krople deszczu rozbijały się o dach budki.
Podniósł słuchawkę, wykręcił numer. Sygnał...
Z boku podjechał czarny samochód. Oświetlił reflektorami N., który czekał, aż ktoś z drugiej strony podniesie słuchawkę. N. spojrzał na samochód. Otwarły się drzwi od strony kierowcy. Ktoś wysiadł. Na chwilę w aucie zaświeciło się nikłe światło. N. spojrzał na pasażerkę obok. Nie widział jej dokładnie... Deszcz... Jej oczy... Spojrzenie... ONA...
Kierowca samochodu wyciągnął rękę w stronę N.. Coś trzymał w dłoni.
Huk tłuczonej szyby w budce telefonicznej, potem kolejny i jeszcze kolejny strzał... N. poczuł jak coś przeszywa jego głowę. Coś urywa myśl o NIEJ...
Upadł.

2001.07.18.

A.

A. stawiając małe ale szybkie kroki, minęła latarnie i skręciła w kierunku bramy starej kamienicy. Była za minutę dziesiąta wieczorem. Nie lubiła się spóźniać. Odetchnęła więc z ulgą, że jest już na miejscu. Jeszcze tylko pokonać schody, znaleźć właściwe drzwi i zadzwonić. Klatka schodowa była zniszczona i zaniedbana, wokół unosiła się brzydka woń. A. z obrzydzeniem popatrzyła na napisy, które widniały na sypiących się z tynku ścianach i ucieszyła się, gdy była już pod jego drzwiami.
"Nareszcie" - pomyślała z ulgą i spojrzała na zegarek. Punkt dziesiąta. Wdusiła przycisk dzwonka. Cisza.
Zgrzyt zamka. Ktoś powoli uchylił drzwi.
- Jesteś?
- Jestem - odpowiedziała A. - Nie wierzyłeś, że przyjdę?
- Chciałbym, żeby to był sen...
- Tak będziemy stali? - A. popchnęła drzwi i weszła do środka. - Czego tak siedzisz po ciemku?
- Oglądałem telewizje...
A. uśmiechnęła się obojętnie.
- Boże! Jakie to wszystko głupie!!! Przecież to bezsensu... Dlaczego my to zrobiliśmy?
- Już za późno... Jedyne czego możesz żałować, to to, że nie pocałowałeś jej ostatni raz - A. znów uśmiechnęła się przekornie.
- Ty też go nie pocałowałaś...
A. podeszła do niego, wspięła się na palcach i przyłożyła usta do jego ust.
- Wiesz, że go kochałam ale nie mogłam inaczej - A. popatrzyła mu chwilę w oczy - Jeśli mnie kochasz, zrób to, proszę... Wierzę, że spotkamy się tam.
- Przecież to wszystko bzdury!!! To wszystko nie ma sensu!!! Po co to wymyśliłaś?
- Tak kochany... Wiesz dobrze przecież, ostatni pocałunek... On jest tego wart. - A. chwyciła go za dłoń, w której coś trzymał - Przyłóż mi do samej głowy, nie chcę nic czuć. Potem wyjdź i już nigdy tu nie wracaj... Nikt nie będzie wiedział co się stało. Sam mówisz, że to nie ma sensu... Ta cała historia nie ma sensu... Miłość nie ma sensu...
Strzał.
A. wpadła w jego ramiona. Zaczęła mu ciężyć i powoli osunęła się na podłogę. Widział JĄ ostatni raz. Czy była szczęśliwa? Uśmiechała się a po poliku toczyła się JEJ łza. Patrzył na NIĄ, na JEJ oczy, na JEJ usta, przed chwilą jeszcze tak gorące, teraz zmieniające się w zimną nieczułą bryłę lodu. Patrzył na NIĄ i rozumiał coraz więcej...
Zrozumiał, że żeby znaleźć sens, musi stąd odejść...

2001.07.30.


imer/r.jurek



poprzednia strona spis treści następna strona