Strona naszego Pisma
nr 11 (wrzesień 2001)Podziemne Pismo Humorystyczne Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Złap mnie

- Złap mnie! - zawołał i znikł mi z oczu.
Łatwo powiedzieć, pomyślałam, przecież doskonale wiedział, że nie mam z nim szans.
Podbiegłam do drzewa. Chropowata kora była tak doskonała w dotyku, że zatrzymałam się na chwilę, żeby przesunąć po niej dłońmi. Nie wiem, dlaczego, ale w każdym człowieku budzi się czasem pragnienie bycia bliżej natury, bliżej ziemi. A to drzewo rosło akurat po drodze, takie wysokie, rozłożyste, piękne. Po prostu musiałam go dotknąć, przytulić do kory policzek, na chwilę przymknąć oczy i głęboko odetchnąć świeżym, wspaniałym powietrzem. Jakiś ptak przysiadł na gałęzi i po chwili zachłystywał się już śpiewem. Wokół pachniało sosnowymi igiełkami i wilgotną ziemią.
- Złap mnie! - usłyszałam znowu. - Złap!
Otworzyłam oczy i odeszłam od drzewa. Rozejrzałam się dookoła. Polana aż lśniła od kropel porannej rosy i mieniła się wszystkimi barwami tęczy. Z prawej strony, pośród wysokiej w tym miejscu trawy, wystawiały swe głowy czerwone, polne maki, poszukujące pierwszych tego ranka ciepłych promieni słońca. Obok, blisko, jeden przy drugim, złociły się kaczeńce, jasno, promiennie, wesoło. Jeszcze dalej, tam, gdzie trawa była nieco niższa, wyglądały z niej różnobarwne fiołki, ciekawskie i zabawne, obserwowały z ogromnym zainteresowaniem polanę i wszystko, co się na niej działo. Pod ciemnozielonym krzewem rosła fiołkowa wyka o kwiatach w kształcie winogron i pędach zakręconych zalotnie na końcach, jakby z samego rana korzystała z lokówki. Dumnie pięła się po gałązkach krzewu i rozglądała jak inni. Na lewo stały na baczność wodne pałki, otoczone trzciną porastającą brzeg małego stawu. Wyprostowane jak żołnierze, udawały, że nie obchodzi ich wcale, co się wokół dzieje. Nad kwiatami unosiły się lekko kolorowe motyle, przy dzikiej róży i pośród kwiatów wyki uwijały się pracowicie puchate pszczoły. Kawałek dalej rozciągała się ściana lasu, ciemna i wyglądająca złowrogo, ale wiedziałam, że to swojski las, w którym natknąć się można najwyżej na małego zaskrońca, czy dzikiego królika. W trawie przede mną grały koniki polne, jedne zielone jak trawa, inne bladożółte jak źdźbła słomy. Wystarczyło zrobić krok naprzód, a czmychały spod stóp na boki, wprost w gęsty, zielony ocean.
- No, złap mnie... - Z zarośli wypłynął cichy, przyjemny śmiech, po czym coś zaszeleściło i nastała cisza.
Uśmiechnęłam się i wolno, by nikt nie usłyszał, weszłam w zarośla. Przez chwilę nic nie widziałam, ale kiedy oczy przywykły do mroku, dostrzegłam piękny, gęsty krzew jeżyn. Gałęzie aż uginały się pod ciężarem granatowych owoców. Chciałam zerwać kilka, ale znowu usłyszałam szelest.
- Gdzie jesteś? - Powoli weszłam do małego zagajnika.
Rosły tu olbrzymie wręcz paprocie, które wyglądały jak z prehistorycznego lasu. Drzewa tutaj też były wysokie, wyrosły jak sekwoje i strzelały czubkami w górę jak topole. Podbiegłam kawałek, wyszłam z krzewów i idąc między rzadko rozstawionymi drzewami, krok za krokiem posuwałam się dalej.
- Złap mnie... - Ten głos, tak przekorny, a jednocześnie silny, wywoływał we mnie ciche pragnienie pognania gdzieś naprzód przed siebie , wczepienia palców w jedwabistą, mocną końską grzywę i przegonienia czasu.
Podeszłam bliżej krzewu dzikiej róży, gdzie lasek przechodził w dużą, otwartą polanę i zatrzymałam się na jej skraju. Wtedy go zobaczyłam. Bawił się dużym klonowym liściem; podrzucał go, pozwalał by liść opadał łagodnie na ziemię, a kiedy już, już miał dotknąć trawy, podrywał go w górę i znowu patrzył, jak płynąc to w lewo, to w prawo, ześlizgiwał się po niewidocznej powietrznej tafli na dół.
- Nie złapiesz mnie! - zaśmiał się po chwili, po czym zrzucając z drzewa kilka małych listków, ukrył się za krzewem róży. Zaraz jednak wrócił do swej zabawy z liśćmi.
Obserwowałam go przez moment. Zupełnie jak dziecko, pomyślałam, lubi figle i psoty, lubi zabawę, lubi się chować... Lubi być niewidzialny...
- Nie złapię cię, Wietrze - powiedziałam wesoło. - Nikt ciebie nie złapie, ty cudowny, szalony romantyku...
A on musnął mi włosy delikatną pieszczotą, zaśmiał się i odleciał w stronę lasu, śpiewnie i melodyjnie powtarzając każdemu napotkanemu po drodze stworzeniu: " Złap mnie, złap mnie ".
Korony drzew przechyliły się lekko, kiedy wzbił się w górę i przeleciał nad nimi, po czym na polanie nastała głucha, leniwa cisza.

16 kwietnia 2001
Marta Bilewicz
martabil@poczta.onet.pl



poprzednia strona spis treści następna strona