Don Kichote i Agnieszka (akt II odc. 2)
Scena 8
Giermek:
Co to za kobieta?
Rycerz:
Taka znajoma.
Giermek:
Bardzo miła.
Rycerz:
Zawsze od niej kupuję mleko, ale skoro pani częstuje,
to nie...
Giermek:
Też racja. Ładne miejsce.
Rycerz:
I zaczarowane. A pamiętasz góry? Stąd też je widać.
Giermek:
Pamiętam.
Rycerz:
Fajnie tu, ale zbyt blisko miasta. To miejsce powinno
być za siedmioma górami, lasami i rzekami.
Giermek:
Idziesz się popluskać?
Rycerz:
(wyciąga prowiant, wręcza Giermkowi)
Masz, bierz, jedz, smacznego.
Giermek:
Serdecznie, przemile dziękuję. O, z porimodem! Fenomenalny
prowiant!
Rycerz:
(też zjada)
Ty się nie podlizuj.
(żrą)
Co za życie...
Giermek:
Life is brutal.
Rycerz:
(wskazując prowiantem na góry)
Widzisz?
Giermek:
Sielanka. Dobry porimod.
Rycerz:
(żre dalej, wyciąga książkę, otwiera)
Giermek:
Co czytasz?
Rycerz:
Takie tam. Dramat obyczajowy. Nic się nie dzieje. Nudy.
Bardzo przegadany. Dziwne trendy panują ostatnimi czasami.
Giermek:
Dobry ten porimod, trzeba mu przyznać to.
Rycerz:
W dramaturgii i w ogóle. Dramaty są przegadane, statyczne.
W ogóle się nie nadają na scenę. Czytać się nie da.
Co dopiero oglądać!
Giermek:
Tak... Powtarzasz się.
Rycerz:
Jeden zrzyna z drugiego, wszystko się powtarza. Autorzy
są wtórni.
(słychać turkot pociągu, gwizd i świst)
Żałosne.
(turkot narasta)
Giermek:
Byłem raz w teatrze...
Rycerz:
Chyba pociąg jedzie.
Giermek:
Nic interesującego. Nawet nie wiem o czym...
Rycerz:
(wskazują prowiantem góry)
Kiedy się tam wybierzemy?
Giermek:
W ogóle akcja jakaś taka bez sensu.
Rycerz:
Pytam, kiedy jedziemy w góry.
Giermek:
(śpiewa gardłowym głosem)
W góry, w góry miły bracie...
Rycerz:
Zwariował?
Giermek:
(wybucha śmiechem)
W góry! W góry!
(nagle wstaje, poprawia się, mówi całkiem poważnie)
Nie, no bądźmy poważni. Bez żartów, proszę. O co pan
pytał?
Rycerz:
Pytałem pana prezesa o termin najbliższego zebrania.
Otóż jest godzina...
(tu patrzy na zegarek)
Giermek:
Tak, tak, jest godzina. Pan się tak nie popisuje zegarkiem,
wszyscy wiemy skąd pan go dostał.
Rycerz:
Chyba po mordzie. A to jest odszkodowanie.
Giermek:
(wyciąga czarne pudełko)
...za?
(z pudełka wyciąga czarny notes)
Rycerz:
...straty poniesione w wyniku dostania.
Giermek:
(notuje)
...straty poniesione... Tak. I co pan zamierza zrobić z
tym fantem?
Rycerz:
Na pewno nie wypiję. Jak pan sobie naważył, to pan teraz
wypije.
Giermek:
No tak, wznieśmy więc toast... Ma pan coś do picia?
Rycerz:
Pani zaraz przyniesie.
Giermek:
Dziękuję.
(łyka)
Wznoszę toast za niezawisłość naszego rządu i...
Rycerz:
(podpowiada po cichu)
...i jego podziemność.
Giermek:
...i jego podziemność! Niech niewielu to zdziwi, bowiem
pogłoski, nieuniknione zresztą, jakobym miał zrzec się
mej funkcji, nie zostaną teraz przeze mnie potwierdzone.
(widząc podniesioną rękę Rycerza)
Pan ma pytanie?
Rycerz:
A czy pan zaprzeczy?
Giermek:
Nie przeczę. Ale i nie twierdzę. Natomiast, jeśli chodzi
o rozwój partii...
Rycerz:
Jakiej partii?!
Giermek:
Pan pyta?
Rycerz:
Moja odpowiedź brzmi: tak.
Giermek:
Proszę o więcej logiki.
Rycerz:
Zgadzam się z panem, prezesie, natomiast co do mnie,
to wręcz przeciwnie. Jestem innego zdania.
Giermek:
Dziękuję serdecznie za wsparcie.
Rycerz:
Nie ma za co. A to dlatego, że wręcz nie ręczę za słuszność
pańskiej wypowiedzi.
Giermek:
Pan się nie nadaje do dyskusji.
Rycerz:
A pan niech nie podnosi na mnie głosu!
Giermek:
A pan niech mnie nie przerywa!!!
Rycerz:
Trochę kultury!!!
Giermek:
Cicho!!!
Rycerz:
I szacunku!!!
Giermek:
Ja teraz mówię!!! Pan miał do tego sposobność, gdy była
po temu!
Rycerz:
(wskazując jedzonym prowiantem na pudełko)
Rozumiem, że to jest czarna skrzynka?
Giermek:
(kulturalnie)
To nie jest czarna skrzynka.
Rycerz:
Dziękuję.
Giermek:
Niniejszym kończę...
Rycerz:
Zaraz, jak z tymi kurami?
Giermek:
Rosół?
Rycerz:
(z pewną dozą zniecierpliwienia)
Nie przepadam.
Giermek:
A to może...
Rycerz:
Może jednak?
Giermek:
Tak. A z kim?
Rycerz:
Jak to z kim? Z osobą towarzyszącą.
Giermek:
(zasmucony)
Nie mam osoby towarzyszącej...
(płacze)
Rycerz:
Nie płacz, ja też nie mam.
Giermek:
Udaję tylko!
Rycerz:
Ale mamy dużo czasu.
Giermek:
Dobra, postaram się coś wymyślić.
(myśli)
A ty?
Rycerz:
Mam kogoś na oku.
Giermek:
Kogo?
Rycerz:
Nic nie mówię, nie zamierzam zapeszać.
Giermek:
Znam?
Rycerz:
(zapeszając)
Znasz.
Giermek:
I wiem o kogo chodzi?
Rycerz:
Oczywiście. Wszyscy wiedzą.
Giermek:
W takim razie zamykam jednomyślnie zebranie trzeciej
niezależnej pomarańczowej...
(uderza ręką w stół)
...rzeczypospolitej...
(chowa notes do pudełka)
Rycerz:
Dziękuję.
Giermek:
Proszę bardzo. Ależ proszę cię bardzo! La, la, la, la,
la!
Rycerz:
Bardzo ładnie...
Giermek:
La, la, la, la, la, la!
Rycerz:
Co za naród...
Giermek:
La, la, la!
Rycerz:
Bardzo ładnie...
Giermek:
I śmiesznie.
Rycerz:
I śmiesznie... Widziałem się z tym matołkiem. Czemu ja
go tak nie lubię?
Giermek:
Pewnie ci coś nie tak zrobił...
Rycerz:
A ty? Jesteś ciałem czy duszą?
Giermek:
(patrzy na siebie)
Ciałem.
Rycerz:
A ja duszą.
Giermek:
Książki nie mówią o duszy.
Rycerz:
Książki mówią o duszy. To różni krętacze kręcą i mącą
ludziom w głowach.
Giermek:
Nie ma co kręcić. Słowa należy rozumieć dosłownie. To
jest najlepszy sposób. Nikt cię wtedy nie oszuka.
Rycerz:
To miejsce jest zaczarowane. Powiem więcej. Ono jest
magiczne. Zastanawiające jest jednak, co mam na myśli
mówiąc te słowa.
Giermek:
(sięga po czarne pudełko, wyjmuje książkę)
Mam słownik, zaraz przeczytam!
Rycerz:
Ależ to brednia. Twoja teoria rozumienia dosłownego
upada. A to dlatego, że jedyne i prawdziwe znaczenie
wyrazów, które wypowiedziałem, możesz znaleźć tylko
w słowniku, którego autor podał tylko znaczenie ogólne
i już zresztą nieaktualne. A czy podał znaczenie etymologiczne?
Też nie. Było ono pierwsze, a teraz jest nieprawdziwe.
Czyżby nie dosłowne? A może jednak? Może etymologiczne
jest dosłowne, a inne nie? No cóż, trzeba wyznaczyć
pewne zasady. Więc etymologiczne czy nie? Myślę, że,
gdyby pokusił się ktoś o napisanie słownika dosłownego
czyli książki tłumaczącej znaczenie wyrazów, prawdziwe,
idealne znaczenie wyrazów, w sposób bezbłędny, i gdyby
to mu się udało, to i tak nikt by tego nie zrozumiał.
Giermek:
Myślisz, że nie ma takich książek?
Rycerz:
Wracając do poruszonego przed momentem wątku, chcę ci
powiedzieć coś o tym miejscu. Otóż jest ono takie, a
nie inne, czyli zaczarowane. Jest ono takie dla mnie.
Nie ręczę za ciebie. Tu wydarzyły się najważniejsze
zdarzenia mojego życia. Ciągle się dzieją i będą działy.
To, co tu się stało, wpłynęło, wpływa i wpływać będzie
na moje dzieje. Nawet, gdy mnie tu nie ma. Ale to już
tajemnica. A znasz księżną Mirę?
Giermek:
Księżną Mirę! Kto by jej nie znał!
Rycerz:
A osobiście?
Giermek:
Żartujesz?
Rycerz:
Księżna Mira...
Giermek:
Ta, co tu rządzi oczywiście?
Rycerz:
Ta właśnie. Tu ją poznałem osobiście.
Giermek:
Coś podobnego!
Rycerz:
(ściszonym głosem)
Księżna Mira jest zaklęta.
Giermek:
Co, jaka?!
Rycerz:
Odmieniona.
Giermek:
Głupek.
Rycerz:
Mówię ci.
Giermek:
Wariat.
Rycerz:
Przekonasz się sam. Ale na razie sza!
Scena 9
(wchodzi Gospodyni z mlekiem)
Giermek:
O, mleczko!
Gospodyni:
Ano mleczko. Ale masz fajną czapeczkę! Bierzcie chłopcy!
(podaje Giermkowi butelkę z mlekiem)
Giermek:
W zasadzie nie mogę sobie przypomnieć czy w ogóle lubię
mleko...
Rycerz:
Dawaj, zanim sobie przypomnisz, to się skwasi.
(bierze, pije z gwinta)
Gospodyni:
Świetna czapeczka! Muszę taką córze sprawić!
Giermek:
Polecam, bardzo wygodna.
Rycerz:
A najlepszy ten pomponik.
Gospodyni:
Ale nie zsuwa się na oczy?
Giermek:
Biały?
Gospodyni:
Czapka!
Giermek:
Jak czapka...
Rycerz:
Nie bądź taki skromny...
Giermek:
Dobra, daj się napić.
(sięga po butelkę, pije)
Rycerz:
I co?
Giermek:
I nic.
Gospodyni:
A co wy tu chłopcy w ogóle robicie?
Rycerz:
Tak sobie siedzimy i poruszamy tematy podstawowe. Chcemy
wniknąć do głębi. Nie udaje nam się nawet ślizgać po
wierzchu, bo nastała nowa era pseudofilozofii i sztucznej
inteligencji. Człowiek myśli, że jest bogiem i wie wszystko.
Mądrala. Więc my tu też nic nie możemy zdziałać. To
przez te czasy.
Gospodyni:
A ja cię tu kiedyś widziałam. Chyba lubisz to miejsce?
Rycerz:
Cóż, jeden lubi las, jezioro, owce, inny miasto , samochody...
Gospodyni:
To jakiś cytat?
Rycerz:
Tak. Z Agnieszki.
Gospodyni:
Z Agnieszki, no proszę!
Rycerz:
A tak. Bywałem tu czasem, więc nie dziwota, że mnie
pani widziała.
Gospodyni:
To było dawno. Dziesięć lat temu.
Rycerz:
Mówi pani, że dwanaście lat? Słabo pamiętam. W końcu
młodość to nie radość.
Giermek:
A wojnę pamiętasz?
Rycerz:
A, wojnę pamiętam prawie doskonale. I pierwszy dzień,
alarm, dekret, czołgi. Prawie ojca straciłem. Ale to
było przed wojną. Co ja tam wiem zresztą. Niemowlę wtedy
byłem. I co to za wojna, to jakaś parodia była! Ale
przecież nie byłem na froncie! Jednakże samą okupację
pamiętam. Tak, pamiętam jak za okupacji w mordę dostałem
i pamiętam... A dziesięć lat temu...
Gospodyni:
Dwanaście?
Rycerz:
Byłem tutaj, pani może poświadczyć. Byłem, dobrze się
bawiłem... I wtedy coś mnie wzięło i powaliło. I taki
powalony teraz jestem.
Gospodyni:
A cóż to cię tak wzięło i powaliło?
Giermek:
Ja wiem, ale nie powiem.
Rycerz:
Cichaj, sam wiem lepiej. Moja hipoteza jest taka: kamień.
Gospodyni:
Kamień?
Rycerz:
Kamień. Jadąc na rowerze, pędząc znaczy się, zjechałem
w bok i walłem w krawężnik.
Giermek:
Nie mówi się "walłem".
Gospodyni:
Mówi się.
Rycerz:
Mówi się. Przecież ja tak mówię.
Giermek:
Nie mówi się.
Rycerz:
Mimo to, obstaję przy swoim.
Gospodyni:
I jak to było z tym kamieniem?
Giermek:
Właśnie.
Rycerz:
Jakim kamieniem?
Gospodyni:
No właśnie z tym, co cię powalił.
Rycerz:
Kamień? Hmm, jakby się mocno uprzeć i oprzeć wrażeniu,
że jednak nie, to można by nawet odeprzeć zarzuty, jakoby
krawężnik to nie kamień.
Gospodyni:
(z angielska)
Unh huh...
Giermek:
Oczywiście. Zależy jak na to patrzeć.
Rycerz:
A widzisz? Sam widzisz.
Giermek:
Niby tak.
Rycerz:
No, a my tu sobie o wojnie gawędzimy i bajdurzymy...
Giermek:
I w ogóle...
Rycerz:
A przypomniał mi się Statkacy.
Gospodyni:
Tak?
Rycerz:
Tak, tak. On się zabił zaraz na początku. Chyba myślał,
że to koniec świata.
Gospodyni:
No to się biedaczek pomylił.
Rycerz:
On dobrze wiedział jaki będzie świat, gdy wojna się
skończy.
Giermek:
Ty, ale to chyba nie ta wojna.
Rycerz:
Dla mnie wojna to wojna. Ale nie o to chodzi. Poniekąd.
On mówił na głos, publicznie. Teraz wszyscy myślą, że
się pomylił. Cenią go ludzie prości, krzywi oraz chorzy
krytycy. Cenią go za jego wizje, ale nikt nie bierze
go na serio. Cenią go, ale mu nie wierzą...
Giermek:
Ty jeszcze w wizje wierzysz?
Rycerz:
Co? Wytrącasz mnie z tematu.
Giermek:
Bo głupio gadasz i nic z tego nie wynika.
Rycerz:
A co ma wynikać? Ale wróćmy do wątku. Statkacy niby
wielki, a jednak wręcz odwrotnie. Ja wiem dobrze, że
to właśnie on miał rację. Chora i upadła ludzkość tego
się obawia i nie chce otworzyć oczu. To straszne.
Gospodyni:
Ładnie mówisz.
Giermek:
Prawda?
Gospodyni:
Ale idź ty lepiej do psychiatry. Niech cię zbada. Na
wszelką okoliczność.
Rycerz:
Sam niech się zbada.
Giermek:
Ja mam pytanie. Cały czas gadacie i gadamy, gadacie,
gadamy. A dlaczego nic się nie dzieje?
Rycerz:
Nie wiem, ale pracuję nad tym. Jest to słynna kwestia
Zbigniewa, która nie daje spać dzisiejszym filozofom.
Dotyka ona niezwykle czułych, a jednocześnie ważnych,
miejsc na mapie białych plam filozofii. Jest jedną z
najbardziej zagadkowych w historii, jako że łączy ze
sobą większość zagadek i kwestii wcześniej ze sobą nie
związanych, a dotyczących bytu, jego przyczyny, sensu
i skutku. Wszystko zamyka się, najogólniej rzecz biorąc,
w kwestii Zbigniewa. Nie zamierzam się jednak zbytnio
rozwodzić na ten temat, ponieważ nie czas i miejsce
na to. Sygnalizuję jednakże ów problem i staram się
was nań uczulić. Być może wkrótce zetkniecie się z nim
ponownie, a wtedy wiedzcie, że rzeczy, z których nie
zdajemy sobie sprawy, jak na przykład (trywialny dajmy
na to) trudność życia na pustyni, czy też problem liczebności
Chińczyków i ich świetlanej (lub nie) przyszłości, mają
wbrew pozorom proste wyjaśnienie w kwestii Zbigniewa.
O jego prostocie jestem przekonany, wszak najtrudniejsze
do ogarnięcia i jednocześnie najbardziej zaskakujące
jest to, co proste. Najciemniej pod latarnią!
Giermek:
Z deszczu pod rynnę.
Gospodyni:
No cóż, jeśli o mnie chodzi, to cały czas coś robię.
Na wsi nie ma obijania.
Rycerz:
Dziwne, bo mnie właśnie na wsi raz obili. Takie małe
gnojki. Łażą i obijają.
Giermek:
Taki już jest urok.
Rycerz:
Ktoś rzucił urok na wieśniaków i teraz jest jak jest,
a nie inaczej.
Giermek:
Ale jak by na to nie patrzeć lub spojrzeć pod innym
kątem, to ja też razu pewnego dostałem. Bynajmniej nie
na wsi.
Rycerz:
Taki już jest urok tego świata. Świat jest uroczy. Piękny.
Wiecie, przyroda, ludzie... Ale przypomnij sobie ile razy
ty dałeś innym łupnia.
Giermek:
Cóż, zdarzało się...
Rycerz:
Świat jest jednak piękny. Ci goście o dużych, pustych
głowach! Albo te małe cwaniaki! Jestem zachwycony!
Giermek:
Głupie jest piękne.
Gospodyni:
O czym wy mówicie? Cóż to za spiskowe teorie?
Giermek:
Kupa. Ta pani nic nie rozumie.
Rycerz:
Proszę pani, muszę się pani do czegoś przyznać.
Gospodyni:
Tak?
Rycerz:
Tak.
(następuje cisza; po długiej chwili)
Giermek:
Nic się nie dzieje. Ty świńska świnio.
Rycerz:
Nawet gadać mi się nie chce.
Giermek:
Kupa.
Rycerz:
(po długiej chwili ciszy)
Proszę pani!
Giermek:
Cicho, nie budź pani.
Gospodyni:
Nie śpię. Gdzie ja jestem?
Rycerz:
To dobrze. Otóż grałem z pani córką w bambuko.
Giermek:
Coś podobnego...
Gospodyni:
W bambuko, mówisz. Wstań!
Rycerz:
(wstając)
Topsze.
Gospodyni:
Ale jesteś drągal. A córka mówiła, że jesteś tyci.
Giermek:
Tyci?
Gospodyni:
Tyci tyci.
Giermek:
Ale głupia gadka.
Rycerz:
Tak ci się zdaje.
Giermek:
Głupia gadka. Idę do wody.
(wstaje, wychodzi)
Rycerz:
Nie utop się.
ciag dalszy na następnej stronie
|