Strona naszego Pisma
nr 11 (wrzesień 2001)Podziemne Pismo Humorystyczne Tajniak przy Tajniak S.A. str.

trzy po trzy
poprzednia strona spis treści następna strona

Felieton, kolejny z resztą, w złym guście, bo jakże by mogło być inaczej?

Ponieważ nastał już jakiś czas temu sezon ogórkowy, przerywany tylko powodziami i aferami w rządzie, ja też w nastroju ogórkowo - wakacyjnym proponuję na dziś taki oto temat:

"Dlaczego boimy się mężatek..."

A no właśnie... kto i dlaczego.
Zacznę może od tego, że odkąd mi piórka podrosły i wąs się sypnął (ech, kiedy to było .... te wspomnienia!) zacząłem jak każdy normalny nastolatek oglądać się mniej lub bardziej ukradkiem za płcią przeciwną, a wzmagało się to tym bardziej im cieplej robiło się i przyjemniej, bo jak każdy wie pogodę i porę roku można z dużym prawdopodobieństwem przeliczyć na długość a raczej krótkość damskich ciuszków i intensywność uwidaczniającej się spod nich opalenizny...
Nie raz doznawałem jednak wstrząsu psychicznego dostrzegając, że wyłuskana z tłumu piękność posiada oprócz wyżej wymienionych niewątpliwych zalet również pewny mały z pozoru niepozorny szczególik na palcu prawej ręki, mieniący się złotem i jakby nie patrzeć nie posiadający oczka, jak w pierścionku, a czasami jeszcze na mą zgubę - u swego boku mięśniaka zwanego potocznie mężczyzną bądź jak kto woli mężem.
Unikałem odkąd pamiętam takich kobiet jak ognia bojąc się wplątać w jakieś nieprzyjemności i podejrzenia, poza tym podświadomie wiedziałem, co taka osoba może sobie myśleć o nieudaczniku spoglądającym ukradkiem w jej stronę. I tak dorastałem cierpiąc i lecząc się czasami w wolnym czasie z wolnymi koleżankami na różne sposoby, aż do chwili gdy coraz mniej z tych koleżanek było wolnych, coraz więcej znikało na czas jakiś by raptem w moich oczach wydorośleć i co gorsza przyprowadzić ze sobą jakiegoś mężczyznę... Nie obrażałem się za to, lecz po prostu unikałem ich jak ognia bojąc się... i wkurzając, że zostawiły mnie dla jakiegoś typa, którego nawet nie znam. Całkiem miłe to było podejście z mojej strony aż do czasu gdy spotkałem żonę (!) mojego dawnego kolegi i przyjaciela... Było to kiedyś w pociągu, tak się złożyło że trafiliśmy do jednego przedziału. Nie znałem jej i tylko mgliście rysował mi się jej zarys w pamięci, gdzieś kiedyś widziałem ją ale po prostu nie pamiętałem gdzie. Oczywiście widząc obrączkę wbiłem się w róg przedziału udając że śpię, aż gdzieś tak w połowie drogi zapytała mnie o coś jak starego znajomego i szczęka mi opadła... Mężatki mówią?, normalnie mówią ?! i to do mnie?!! - przewijały mi się jak oszalałe myśli w głowie a ona patrzyła tylko na moje zarysowane bruzdami procesów myślowych czoło jakby wiedząc i czekając, aż dojdę do wniosku, że to wszystko o czym myślę jest takie absurdalne i śmieszne... Gdy już trochę ochłonąłem i spojrzałem przytomniej w jej stronę ponowiła pytanie i tak niespodziewanie dla samego siebie wyleczyłem się z mężatkofobii oraz spędziłem mile dalszą część podróży...
Od tamtej pory, choć minęło już sporo dni - zawsze uśmiecham się do wszystkich kobiet, przestałem dzielić je na dwie grupy, oraz raptem zyskałem wiele miłych przyjaciółek, oczywiście nie licząc bonusów w postaci przyjaciół - ich mężów ...
I tak oto wyszedł mi ogórkowiec nadający się tylko do skasowania, co niniejszym czynię i gorąco polecam, bo chyba słońce dziś zbyt mocno grzeje i szare komórki pochowały się w cieniu, a mi się tylko wydaje, że piszę z sensem i felieton w złym guście.
Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło i portfeli!

Junek



poprzednia strona spis treści następna strona