Wyśniłam Cię
To było niezwykłe, kiedy słońce powoli chyliło się za horyzont i rzucało na fale ciemnoczerwone błyski.
Siedzieliśmy na kocu, przytuleni do siebie i liczyliśmy łabędzie kołyszące się na wodzie. Zabawne, że nie pamiętam, ile ich było... Ale pamiętam Twój dotyk, delikatny, ciepły, pełen czułości... Pamiętam głos, a właściwie szept, bo szeptaliśmy wtedy i to, jak mnie obejmowałeś. Wokół panowała cisza, ale zupełnie inna od tej, jaką napotyka się w domu. Tamtą trzeba było poczuć, usłyszeć. Ciszą był szum fal morskich, cichutkie pluskanie, szmer liści drzew rosnących na wydmach za nami, pojedyncze głosy ptaków... I Twój szept. Szeptałeś mi baśń o miłości; pamiętam, że główna bohaterka miała na imię tak samo jak ja... Długo była samotna, długo uciekała przed uczuciem, aż w końcu napotkała na swojej drodze kogoś, kto uciszył w niej szepty samotności, kto wziął ją za rękę i sprawił, że nie bała się okazać, jak bardzo kocha. To była niezwykle romantyczna opowieść, ciepła i bliska temu, co wtedy czułam.
Na koc przywędrowała biedronka. Powiedziałeś mi, że to zwiastuje szczęście. Roześmiałam się, bo istotnie czułam się szczęśliwa w Twoich ramionach. Biedronka szybciutko szła w kierunku mojej dłoni, którą oparłam na kocu, obeszła ją dookoła, potem zawróciła i ruszyła w stronę piasku. Tutaj dopiero się zatrzymała, rozłożyła skrzydełka i odfrunęła szukać schronienia na noc. Nie jestem do końca pewna, ale chyba poczułam wtedy, jak przesuwasz dłonią po moim karku. Przymknęłam oczy i odpłynęłam w inny świat, jakby nagle wokół mnie otworzyły się wrota do krainy szczęścia, do mojej osobistej Krainy Narnii.
Zaczęłam opowiadać Ci, jak tam jest. Niebo mieniło się błękitem, tu i ówdzie przemykały po nim białe obłoczki, puchate jak miękka wata, kuszące jak puchowa kołdra, pod którą chciałoby się schować w zimne, zimowe noce. Pod niebem, zielona trawa, o kolorze tak soczystym jak wtedy, gdy pojedyncze źdźbła podnoszą się po burzy, drzewa o delikatnych, seledynowych listkach, polne kwiaty rozsiewające wokół słodkawą woń, niewysoki krzew bzu pachnący tak oszałamiająco, że aż kręci się w głowie. W koronach drzew kryją się ptaki, mnóstwo małych, brązowawych śpiewaków, w których srebrzystych głosikach słychać pełnię szczęścia. Wtóruje im strumień szemrzący niedaleko, ukryty w gąszczu krzewów. Moje obrazy, moja muzyka, moje uczucia, moje szczęście...
Uniosłam głowę, kiedy zaprzestałeś swej pieszczoty. Myślałam, że coś się stało, ale Ty po prostu przysunąłeś się bliżej mnie, żeby mi szepnąć na ucho, że mnie kochasz. Mówiłeś mi to już przedtem, ale teraz zabrzmiało inaczej, tak cudownie inaczej, jakbyśmy naprawdę siedzieli w tamtej krainie, przytuleni do siebie, objęci, kochając się wzrokiem, czule, namiętnie... Każde słowo wtedy, na tym kocu na plaży, było takie niecodzienne, jakbym słyszała je po raz pierwszy, wszystko, co wtedy robiliśmy było takie, jakby zdarzyło się po raz pierwszy. Pieszczoty, pocałunki, słowa... Słowa właściwie nie były takie ważne, ważna była Twoja obecność, Twoje dłonie, w których ukrywałeś moje, Twoje cichutkie "kocham"... Przytuliłeś mnie mocniej, kiedy zadrżałam i zapytałeś, czy zmarzłam, ale pokręciłam głową; przecież dobrze wiedziałeś, że nie drżę z zimna... Siedziałeś z tyłu, za mną, obejmując mnie ramionami, wtulając twarz w moje włosy i mówiąc mi, że mógłbyś siedzieć tak choćby i do końca świata. Oparłam głowę o Ciebie i ponownie przymknęłam oczy. Cudownie... Już nie pamiętam, kiedy czułam sie tak wspaniale, tak blisko Ciebie, tak rozkosznie, nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek się tak czułam. Nie pamiętam i nie chce mi się o niczym myśleć. Chciałabym tylko zatopić się w Twoich objęciach, uciec w nie, poczuć Twoją dłoń na moim policzku, palce Twojej dłoni splatające się z moimi, Twoje usta na moich, Twój język igrający z moim, Twoje dłonie pod moją bluzką... Galopuję teraz w myślach daleko przed siebie, wybiegam na spotkanie Twojego pożądania, Twojej bliskości... Pragnę wtulić się w Ciebie, trwać tak w nieskończoność, unosić się w otchłani miłości, pożądania, pragnienia Twojego dotyku, Twoich pocałunków, Twojego ciała... Czuję się lekka jak chmurka, wrażliwa jak skrzypce, a Ty jesteś wirtuozem, który doskonale wie, które trącac struny... Mówię Ci, że kocham, mówię Ci to w uniesieniu, dotykam dłońmi Twoich włosów, wplatam w nie palce, odwracam głowę w Twoją stronę i przesuwam językiem po Twoich wargach... Westchnienie wyrywa się z piersi samo, ciało zaczyna mówić w imieniu rozumu, podoba mi się to ogromnie... Całujesz mnie, sprawiasz, że szybuję nad plażą, nad morskimi falami, dołączam do pięknych ptaków, do obłoków, do słońca... Po chwili opadam na ziemię, prosto w Twoje ramiona, tulę się do Ciebie z całych sił, jakbym się obawiała, że mi się wymkniesz, że uciekniesz, że odfruniesz tak, jak ta mała biedronka... Ale nie, Ty nadal jesteś, nadal mnie kochasz, nadal przytulasz. Uśmiecham się do Ciebie, a Ty ujmujesz moją twarz w obie ręce i składasz na moich wargach pocałunek. Bardziej czuły, niż namiętny, serdeczny, ciepły... Patrzysz na mnie rozkochanym wzrokiem, a ja widzę w Twoich oczach pragnienie, pożądanie, miłość... Jest cudownie... Obejmuję Cię za szyję, przytulam się do Ciebie, zamykam oczy...
Powiał chłodny wiatr znad morza, zrobiło się jakoś dziwnie... Otworzyłam oczy. Jesteś? Boże, nie... Nie, nie ma Ciebie. Zdrzemnęłam się na kocu i zmarzłam, a Ty... Nie ma Ciebie... Tylko Cię sobie wyśniłam...
8 marca 2001 Marta Bilewicz martabil@poczta.onet.pl
|