Strona naszego Pisma
wydanie specjalne 25.2.2001.Podziemne Pismo Cyniczne Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Wysłuchaj mnie...


Być może te słowa nigdy nie powinny zostać wypowiedziane... Być może powinny na zawsze pozostać tylko w mojej głowie... Jednak piszę ten list, by pokazać Ci, jak wiele dla mnie znaczyłeś.
Kiedy Cię poznałam, miałam nie więcej niż szesnaście lat. Byłam pełną życia, wesołą dziewczyną, która zaczynała odnosić pierwsze sukcesy na boisku do tenisa ziemnego i dla której przyszłość malowała się w różowych barwach. Przychodziłeś na wszystkie moje treningi... Tak, pamiętam Cię, bo jak tylko się zjawiałeś, bardziej się starałam. Miałeś rozmarzone spojrzenie przyszłego artysty, a Twoje szkice zachwycały subtelnością, realizmem, romantyczną nutą i takim charakterystycznym dla Ciebie humorem... Jak dziś pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Podszedłeś do mnie po moim pierwszym wygranym meczu, pogratulowałeś, a ja nie mogłam oderwać spojrzenia od Twoich oczu. Były zielone... Jak dwa szlachetne szmaragdy, o głębokiej, intensywnej barwie. Poszliśmy wtedy na lody i od tamtej pory właściwie się nie rozstawaliśmy. Przychodziłeś pod szkołę, żeby zabrać mnie na spacer, a ja czekałam na Ciebie, kiedy musiałeś się dłużej uczyć do matury. Tamtego lata, kiedy zdałeś wszystkie egzaminy, pojechaliśmy nad morze. To były najwspanialsze wakacje w moim życiu; spacerowaliśmy brzegiem, trzymając się za ręce, siadaliśmy na ciepłym piasku, nocowaliśmy na plaży pod gwiazdami, słuchaliśmy szumu fal... Pamiętasz, co mi wtedy powiedziałeś? Że już zawsze będziemy razem i że nigdy mnie nie zostawisz. Byłeś jedyną osobą, dla której coś znaczyłam, jedyną, która dla mnie tak wiele znaczyła... Czułam wtedy, że mogę wszystko, że czegokolwiek się nie podejmę, wszystko mi się uda, że nie ma rzeczy niemożliwych i że razem pokonamy wszelkie przeszkody. Wspaniale było słyszeć, że Ci na mnie zależy, że jestem dla Ciebie ważna i że lubisz być ze mną. Pamiętasz, jak po mojej maturze pojechaliśmy do Wenecji? Oboje zawsze uważaliśmy, że to najbardziej romantyczne miasto na świecie... Płynęliśmy gondolą, kiedy Ci powiedziałam, że marzę o założeniu rodziny. Byłam szczęśliwa, że Ty też tego pragniesz, że jest to dla Ciebie tak samo ważne, jak dla mnie... Woda lśniła wtedy tak pięknie w słońcu, kołysała gondolą, a my płynęliśmy przed siebie w myślach i wyobrażaliśmy sobie, jak to będzie, kiedy zamieszkamy razem i kiedy wspólnie będziemy się wszystkim cieszyć...
Pamiętasz nasze wycieczki do lasu? Wspaniale było nocować wśród drzew, na miękkim mchu i budzić się razem z pierwszymi promieniami słońca i ptakami.
No i nasz ślub... Nic nikomu nie powiedzieliśmy, tylko poszliśmy do urzędu i zalegalizowaliśmy nasz związek. Ktoś do nas coś mówił, a ja patrzyłam tylko w Twoje zielone oczy i nie pamiętam niczego poza nimi i poza szczęściem, jakie mnie wtedy rozpierało. Nareszcie po siedmiu latach byliśmy małżeństwem...
Wiesz, że od tamtej pory minęło pięć miesięcy? Tylko pięć miesięcy... Niecałe pół roku...
Od trzech miesięcy Ciebie nie widziałam, Twoja twarz powoli zaciera się w mojej pamięci, dotyk Twoich dłoni zaczął stygnąć, dźwięk Twojego głosu stał się daleki i głuchy, zbladł Twój uśmiech... Tylko oczy pozostały te same... Tak samo zielone, tak samo kochane, ciepłe i rozmarzone...
Żadne z nas nie dostrzegło wtedy tej ciężarówki... Tak okropnie sypał śnieg i było ślisko... Nie pamiętam, co się stało. Pamiętam tylko hałas, uderzenie i ból w plecach, a potem lekarza, który się do mnie uśmiechał i mówił, że wszystko się ułoży i że pęknięte kości szybko się zrosną. Zapytałam o Ciebie... Wiesz, nie chcieli mi powiedzieć od razu, ale ja się domyśliłam... Płakałam potem przez całą noc... I cały dzień... Nadal coś mnie ściska za gardło... Wiesz, jak to jest kochać kogoś i wiedzieć, że się go już nigdy więcej nie zobaczy? Boże, jak to boli... Jak strasznie boli...
Gdybym mogła odejść razem z Tobą i nie cierpieć tak, byłoby mi lżej, ale nie odeszłam. Obiecałeś mi kiedyś, że nigdy mnie nie zostawisz, że już zawsze będziemy razem i że nic nie stanie nam na drodze do szczęścia. Ja wiem, że to nie była Twoja wina. Wiem, że mnie kochałeś i że nie chciałeś odejść, dlatego muszę żyć... Muszę. Bo wiesz, lekarz powiedział, że naszemu synkowi nic się nie stało i że tylko Opatrzność go uchroniła. A ja wiem, że to nie Opatrzność, tylko Twoja siła i Twoja miłość do nas obojga. Jeszcze tylko miesiąc i zobaczę naszego syna i wiesz co? Będę go bardzo, bardzo kochać, za nas oboje, za Ciebie i za siebie i jestem przekonana, że będzie miał zielone oczy... Oczy koloru szlachetnych szmaragdów... Koloru miłości... Mojej miłości do Ciebie...

24 lipca 2000
Marta Bilewicz
martabil@friko2.onet.pl





poprzednia strona spis treści następna strona