PODZIEMNE PISMO TAJNIAK
dodatek I - 25 lutego 2008

Wstęp

* * *

Czy to tylko nie złudzenie, że my naprawdę nowe życie tworzymy? Może się tak łudzimy, aby ten komfort właśnie usprawiedliwić. A może rządzą nami siły, których istoty nie znamy? I jesteśmy w ich rękach marionetkami tylko. Czemu "mario"- - a nie "kaśko"-netkami? Ha? To pytanie z pewnością minie bez echa, a w nim coś z pewnością jest.
(Witkacy, Szewcy)

To było pierwsze pytanie, jakie postawiła sobie filozofia. Z czego powstał świat? Co jest jego początkiem? A może budulcem? Pierwiastkiem? Co jest świata prawdziwą naturą? A może zasadą? To było pytanie o arche. Postawione jakieś sześćset lat przed Chrystusem. Pierwsze odpowiedzi były proste i naiwne. Jednak miały pewną charakterystyczną cechę. Rewolucyjną na miarę niejednego przewrotu kopernikańskiego. Był to fakt, że szukano już nie w mitach, ale w przyrodzie. W świecie zastanym - realnym. A nie w bezpodstawnych insynuacjach.
Wskazywano więc ziemię, ogień, wodę, powietrze... A może małe, niewidoczne gołym okiem cząsteczki - rzucił Demokryt. Parmenides utożsamił myśl z bytem. Uczniowie Pitagorasa (to on zdaje się pierwszy użył terminu filozofia) zagaili: wszystko jest liczbą.
Taki JEST początek. Powiedzieć BYŁ, to odciąć się od korzenia. Wyrzec się historii - tożsamości - siebie.
Pierwszy spór. Heraklit zauważył, że nic nie jest stałe - wszystko się zmienia. Parmenides pomyślał, że byt jest, a poza nim, nie ma nic. Oto empirysta i racjonalista i ich spór o pierwszeństwo doświadczenia lub rozumu w teorii poznania.
Sokratesowe wiem, że nic nie wiem.
Spór drugi - w dziedzinie teorii bytu. Oto podział wśród zwolenników Platona i jego ucznia, Arystotelesa, na idealistów i realistów, którzy przez kolejne wieki dyskutowali o sposobie istnienia powszechników i abstrakcji.
 
Starożytna Aleksandria. Serce świata. Tu Grecy Naród Wybrany nazywali narodem filozofów. Bo kto, jeśli nie filozofowie, mógł utrzymywać, że Bóg jest jeden? Tu pogański neoplatonizm rozwinął naukę o Logosie. Logos to rozum świata. Logos - tu zgrzyt w filozofii, która uznała już, że jest bóg jeden, a z niego wyłania się świat - to emanacja boga, która właściwie też jest bogiem. Drugim bogiem? Tym samym bogiem? Świadomością nieświadomego boga? Ruchem nieruchomego? Absurd goni absurd. En archE En ho logos (J 1,1).

* * *

			 
dziwny traf poprzednich widzeń
pokierował moimi myślami
choć jest tylko jeden świat
zawisłem między dwoma światami
dzień dobry nowe czasy
żegnam stare historie
a taniec z magdaleną
to taniec z alicją
trzynaście płomieni
sam z różnych powodów
to może przyjaźń jest
ona żyje legendą
tu szukam tu znajduję
coś jakby i w ogóle
oglądam cudze twarze
rude blade wchodzi pies nagle
chciałbym chcieć lecz pusty jestem
tu za drzwiami głos fałszywy
taką pustkę wytworzyłem
głową wypełniając zwidy
ja już zbliżam się do celu
wiem u celu mnie napoi
w kategoryczny początek
niesamowitej historii...
			 
			 

Starożytni o czasie

Od najdawniejszych czasów człowiek interesował się zachodzącymi w świecie zjawiskami. Stawiał pytania o powstanie świata, przyrodę, Boga, istnienie duszy, przeznaczenia, no i o istotę siebie samego. Jak umiał, tak też sobie odpowiadał, dlatego też, kiedy więc na przełomie VII i VI wieku przed Chrystusem powstawała w Grecji filozofia, człowiek miał już wyrobiony jako tako światopogląd. I właśnie do niego filozofia w swych początkach nawiązywała, choć jej pojawienie się oznaczało przejście od mitów do wiedzy uporządkowanej, naukowo uzasadnionej.
Filozofia, w odróżnieniu od nauk szczegółowych, zawsze szukała pierwotnych, najważniejszych przyczyn rozpatrywanego problemu. Od samego początku pytała więc o to dlaczego właściwie byt istnieje, z czego jest zbudowany, jaki jest jego charakter. Od pytań ogólnych przechodzono do zagadnień konkretnych: dlaczego dany byt - świat, człowiek, zwierzę, roślina, przedmiot nieożywiony czy też myśl lub dowolny byt matematyczny - jest jaki jest. Jednym z badanych przedmiotów było już w starożytnosci pojęcie czasu.
Od samego poczatku, by wyjaśnić naturę czasu, rozważano zagadnienia ruchu i przez nie próbowano pośrednio opisać zagadnienie. Komentując sprawę sam Arystoteles tłumaczył to później tym, że czasu nie doświadcza się bezpośrednio. Poznaje się go przez poznanie ruchu. Ale po kolei:
Według Talesa i jego ucznia Anaksymandra ruch i materia są nieodłączne. Anaksymander z jednej strony podkreśla, że ruch jest wieczny, a z tego ruchu powstaje cała przyroda. Z drugiej jednak strony twierdzi, że bezkres (tu zatem chyba bezczas?) jest zasadą wszechświata.
Heraklit uważał, że ani czas ani cały świat nie mają początku, bo nie zostały stworzone. Trwają wiecznie, mimo że przemijają. To możliwe ze względu na cykliczność czasu. Zmienność jest podstawową właściwością wszystkich rzeczy, które właściwie nie istnieją, tylko ciągle się zmieniają. Są więc nieuchwytne. A to nie ma ich JUŻ, a to znowu nie ma ich JESZCZE. Nie można wstąpić dwa razy w tę samą rzekę, gdyż (swą wodę) rozprasza i znów skupia, przychodzi i odchodzi - ciągle przepływa inna. No chyba że w kolejnym cyklu?
Przeciwna jego poglądom była filozofia Parmenidesa. Ten, przekonany o ciągłości, niepodzielności, niezmienności, a więc i wieczności wszelkiego bytu neguje istnienie jakiegokolwiek ruchu, a jego uczeń, Zenon z Elei, jak to uczeń, staje zdecydowanie po jego stronie. Pisze o tym potem nasz Komentator, niepokorny uczeń swego nauczyciela:
Istnieją cztery argumenty Zenona dotyczące ruchu, a będące źródłem udręki dla tych, którzy je pragną rozgryźć. Pierwszy stwierdza, że ruch nie istnieje wskutek tego, że to, co się znajduje w ruchu, musi wpierw przebyć połowę drogi, zanim osiągnie cel. (...) Jest niemożliwe, by jakieś ciało mogło przebyć nieskończoną ilość punktów lub zetknąć się z nimi w skończonym okresie czasu. (...)
Drugi argument, tzw. "Achilles", sprowadza się do tego, że w wyścigu najszybszy biegacz nie może nigdy prześcignąć najpowolniejszego, bo ścigający musi najpierw osiągnąć punkt, z którego ścigany już wyruszył, tak że powolniejszy ma zawsze wyprzedzenie. (...)
Trzeci argument (...), że mianowicie wypuszczona strzała stoi w miejscu. Wynika to z supozycji, że czas składa się z szeregu "teraz". (...)
(...) Czwarty (...) odnosi się do ciał poruszających się na stadionie z jednakową szybkością w przeciwnych kierunkach (...). Sądzi, iż z tego wynika wniosek, że połowa danego czasu jest równa jego podwójnemu okresowi.
Kiedy Zenon z Elei upubliczniał swoje paradoksy, nie znano jeszcze rachunku różniczkowego. Nie wiedziano więc, co to są te pochodne i co to są te całe całki. I z czym to się je. Wytłumaczyli to dopiero Newton i Leibniz jakieś dwa tysiące lat później. Widać, Zenon - poza tym, że był przekorny i uparty - coś przeczuwał.
Dobre chęci miał niejaki Empedokles. Próbował pogodzić przeciwne stanowiska Heraklita i eleatów. Niczym malarz malował obraz świata, w którym woda, powietrze, ogień i ziemia są poruszane przez miłość i niezgodę. Takie dwie siły. Opisał cztery następujące po sobie, zataczające koło fazy dziejów świata. Według niego najpierw żywioly pozostają w spoczynku, potem kieruje nimi niezgoda i następuje chaos, w którym żywioły są zupełnie wymieszane. Wtedy zaczyna kierować nimi miłość i wszystko wraca do punktu wyjścia, by zacząć się od nowa.
Według Demokryta, najsłynniejszego starożytnego atomisty, ruch jest zmianą miejsca atomu w próżni. Poza wiecznym ruchem wiecznych atomów nie ma innych przemian. Wieczny jest więc też sam czas. Arystoteles komentował to następująco:
Co do czasu, to wszyscy filozofowie, z jednym tylko wyjątkiem, zgadzają się, że jest wieczny. Opierając się na tym poglądzie, Demokryt chciał wykazać, iż niemożliwe jest, by wszystkie rzeczy miały początek: bo właśnie czas jest niestworzony.
Platon, który uważał, że wszystko, co istnieje, jest odbiciem pozaczasowych, niezmiennych idei, w dialogu Timaios sugerował, że czas razem z resztą stworzenia powstał jako odbicie wieczności:
Gdy Ojciec, który zrodził świat, zauważył, że on się porusza i żyje - ten świat, który stał się obrazem bogów wiecznych - uradował się i pełen radości zaczął się zastanawiać, jakby go jeszcze bardziej upodobnić do modelu. A ponieważ ten model był wiecznym Żyjącym, starał się, o ile to możliwe, uczynić ten świat wiecznym. Niestety, nie można było całkowicie dostosować do świata zrodzonego tej wieczności, która, jak widzieliśmy cechuje substancję, Żyjącego modelu. Toteż (Bóg) postanowił utworzyć pełen obraz ruchów wiecznych i zajęty tworzeniem nieba, utworzył wieczny obraz bytu wiecznego, nieruchomego, jedynego, i sprawił, że postępuje on według praw matematycznych - nazywamy go Czasem. (...)
Powiemy krótko: czas zrodził się jednocześnie z niebem, aby zrodzone razem, razem się także rozpadły, gdyby kiedyś się miały rozpaść. Utworzony został według modelu substancji wiecznej, aby był możliwie najpodobniejszy do niej. Model bowiem jest bytem wiecznym, a czas od samego początku istniał, istnieje i istnieć będzie.
Przekonany o celowości wszystkiego, głosił Platon, że celem planet jest bycie miarą jednostajnie płynącego czasu:
W myśl tego rozumowania i zamiaru Boga odnośnie do urodzin Czasu zrodziło się Słońce, Księżyc i pięć gwiazd zwanych planetami, aby można było obliczać długość czasu i aby mógł on być zachowany.
Wiara Platona w cykliczność czasu pozwalała mu pogodzić upływ czasu z jego podobieństwem do niezmiennej wieczności. Właściwie platoński czas można nazwać ruchomym jej obrazem.
Wymieniany już tutaj Arystoteles, uczeń Platona najwybitniejszy, który i nauczyciela raczył tu i tam skomentować, nawiązuje do rozważań presokratyków, którzy wiele miejsca w swoich rozważaniach poświęcili zmienności:
(...) czas nie istnieje bez zmiany; bo gdyby stan naszej myśli w ogóle nie podlegał zmianie, albo gdybyśmy nie doznawali tych zmian, nie odczuwalibyśmy upływu czasu (...)
Nie utożsamia czasu z ruchem:
(...) a jest też oczywiste, że czas nie jest ruchem, lecz jest niezależny od ruchu.
Dla niego czas jest tym, co jest liczone, a nie środkiem do liczenia.
Wreszcie definiuje czas następująco:
(...) czas jest właśnie ilością ruchu ze względu na "wcześniej" i "później" i jest ciągłością, bo jest atrybutem tego, co ciągłe.
Dla Arystotelesa poznanie czasu musi się wiązać z ruchem. I to ruchem po okręgu, ponieważ to ruch najdoskonalczy. Pytanie, jakie Arystoteles stawia, brzmi: czy istniałby czas, jeśli nie byłoby umysłu, który by mógł go policzyć?
Czas Arystotelesa jest ciągły i nieskończony. Także w swej podzielności, co tak bardzo fascynowało potem Pascala.
Starożytni Grecy zostawili w spadku kolejnym epokom pojęcia wieczności oraz nieskończonego i cyklicznego czasu. Taka wizja zderzyła się z późniejszą wizją czasu umieszczonego już nie na okręgu lecz osi. Oś ta niekoniecznie była prosta. Czasem była pół-prosta. Twierdzono, że czas rozpoczął się w momencie stworzenia świata albo w chwili Wielkiego Wybuchu. Dowodzi się także fluktuacji czasu, zakrzywień czasoprzestrzeni. No i cóż... Ciągle nic nie wiadomo poza tym, że im dalej w las, tym więcej drzew.

* * *

...z drugiej strony
misie
zakompleksiona
baran

odleciałeś znikąd
nie poganiaj szczęścia
pozwól się unosić
na falach powietrza

proletariusze
mają kelnerów
pieniądze i prawa
są źli

faryzeusze
ciągle kłócą się
który ma rację
który lepiej wie

 jest zimno
jest rojno
wszyscy już są
z langustą i rakiem

 i tak posuwa się
dzień za dniem
tymczasem myślę
że tylko przeszłość jest...
	  

Rzeczy po imieniu

Mierzymy czas latami Pańskimi i tymi, które były przed Nim. Nie ma potrzeby dzielić czasu na lata naszej i nie naszej ery. Nie tylko potrzeby ale i uzasadnienia. No może jest jedno - jedyne: postać Chrystusa. Ale jeśli tak, to po co utrudniać sobie sprawę? Skoro w "erach" chodzi tylko i wyłącznie o Chrystusa, to czemu Go przemilczać? Bo nie wszyscy w Niego wierzą? Co za różnica, fakt jest przecież faktem - obecność Jezusa z Nazaretu w historii uznają wszyscy poważni historycy. A ci z oponentów, którzy jednak chcieliby odrzucić fakt? Skąd braliby powód liczenia czasu akurat od tego nic nie znaczącego momentu? To już lepiej by zrobili licząc czas od upadku Cesarstwa. Wtedy rzeczywiście skończyła się jakaś epoka. I zaczęła nowa.
Jeśli chodzi o Sokratesa to podobno uznali go winnym bezbożności. Bo wierzył w jednego boga. Tylko w jednego. Nie kłaniał się tym z panteonu. To zawsze drażni. Czy demokracja jest zawsze taka represywna? Jeśli zaś chodzi o św. Augustyna, to był filozofem starożytnym. Zdaje się, że od jego śmierci do karolińskiego odrodzenia minęło grubo ponad trzysta lat. A jakieś sto do napisania reguły przez św. Benedykta. I zamknięcia Akademii. Co do niej, zdania są podzielone. Jednym na rękę jest mówić, że mimo sporej przerwy nadal była ona Platońska, niczym niektóre koniki, co są nadal polskie. Drugim, że przecież Justynian nigdy nie zamknąłby TAKIEJ szkoły.

* * *


    ...od końca oglądam niebieskie obrazki
     ziemia wróciła w to samo miejsce
     wybuchła bomba czai się śmierć
     kapłani szatana zacierają ręce
     znowu ten sen o zatrutej głowie
     ukazał nocą straszną historię
     a tutaj teraz wtedy był piątek
     i najszczęśliwszy człowiek pod słońcem
       fido dido
       fido dido
       fido dido
       fido dido
    przestałem myśleć bo o czym i po co
    czas i odległość pokażą mi wszystko
    ty narzekasz ciągle na ekranie zbrodnie
    nie wpuszczać ekscesów propaganda sukcesu
    powrócił ten ból i czuję go w sobie
    który zadałem zatrutej głowie
    że w piątek faszyści zatłukli człowieka
    to kłamstwo od dawna faszyzmu już nie ma
        nic z tego
        nie wynika
        śpiewam piosenkę
        i czekam
    dziesięć dni temu znów użyto broni
    odpadły dwa ciała ot historia cała
    pamiętam smak gazu wiłem się klnąc
    u swoich stóp on katował go
    kolejne podróże rozbudzą nadzieję
    gdy zamykam oczy dostrzegam zbyt wiele
    dzisiaj niestety straciłem cierpliwość
    obroń mnie ratuj pokaż mi drogę...
	  

Problematyka istoty i istnienia w średniowieczu

Problematyka struktury bytu, relacji między istotą a istnieniem, wyznacza jeden z najważniejszych nurtów średniowiecznej metafizyki. Grupuje on myślicieli, którzy wnieśli szczególny wkład do teorii bytu, rozwijając przy tym własny sposób podejścia do zagadnień istnienia i istoty. Ta odmiana metafizyki łączy przedstawicieli różnych tradycji i kierunków filozoficznych oraz odmiennych stylów myślenia. Czerpie przy tym inspiracje do swych refleksji głównie z Metafizyki Arystotelesa, z biblijnej Księgi Wyjścia oraz z pism św. Augustyna.
Do tych ostatnich nawiązywał właśnie jedenastowieczny myśliciel Anzelm z Canterbury, który swą metodologiczną zasadę wyrażał w formule "wiara poszukująca zrozumienia". Mimo iż Anzelm nie dotykał bezpośrednio zagadnień istoty i istnienia, fragmenty jego Proslogionu okazują się interesujące z tego względu, że ukazują ważny problem wywodzenia istnienia z treści pojęcia - istnienia bytu z jego istoty. Anzelm przyjmował, że w ludzkim umyśle istnieje pojecie Boga jako bytu, od którego nic większego nie można pomyśleć. Argumentował to w następujący sposób.
A byt ten istnieje w sposób tak prawdziwy, iż nie można nawet pomyśleć, że nie istnieje. Można bowiem pomyśleć, że istnieje coś, o czym nie można pomyśleć, że nie istnieje; i to coś jest większe od tego, o czym można pomyśleć, że nie istnieje. Toteż jeśli o tym, od czego coś większego nie da się pomyśleć, można pomyśleć, że nie istnieje, wówczas nie będzie ono już dłużej tym, od czego coś większego nie da się pomyśleć, co jest sprzecznością. Zatem to, od czego cos większego nie da się pomyśleć, istnieje w sposób tak prawdziwy, że nie można nawet pomyśleć to jako nie istniejące.
A tym bytem jesteś Ty, Panie Boże nasz.
Istnienie w umyśle różni się zatem od istnienia w rzeczywistości, stąd wniosek, że istnienie realne jest doskonalszym od istnienia od istnienia jedynie pomyślanego. Zatem istnienie pojęcia Boga w ludzkim umyśle domaga się logicznie uznania, iż Bóg w rzeczywistości istnieje:
Z pewnością jednak to, od czego czegoś większego nie można pomyśleć, nie może istnieć jedynie w intelekcie. Gdyby bowiem istniało wyłącznie w intelekcie, można by pomyśleć, że istnieje również e rzeczywistości, a to byłoby jeszcze większe. Jeżeli zatem to, od czego coś większego nie da się pomyśleć, istnieje tylko w intelekcie, to to, od czego coś większego nie można pomyśleć, jest tym, od czego coś większego da się pomyśleć. A to oczywiście jest niemożliwe. Bez wątpienia zatem istnieje coś. Od czego coś większego nie da się pomyśleć i to w intelekcie, i to w rzeczywistości.
Niewątpliwie wielki wpływ na rozwój teorii metafizycznych miał arabski filozof przyrodnik i lekarz Awicenna, który łączył arystotelizm z koncepcjami neoplatońskimi. Rozwinął on naukę Arystotelesa dotyczącą formy i materii przyjmując za tym starożytnym filozofem, że przedmiotem badań metafizyki jest byt jako byt, a do jego istoty należy jego konieczność lub możliwość.
Byty, które w zależności od zadziałania przyczyny mogą istnieć lub nie istnieć, to byty niekonieczne:
To, czego istota jest odrębna od swego istnienia, nie jest bytem koniecznym.
Według Awicenny istnienie nigdy nie zawiera się w określeniu takiej istoty, lecz jest do niej dodane:
Dla każdej rzeczy, która istnieje, jej istnienie jest konieczne z siebie albo nie jest takie. Każda zaś rzecz, której istnienie nie jest konieczne z siebie, jest tym samym przez się albo możliwa, albo niemożliwa. Co zaś jest z siebie niemożliwe, nie może nigdy istnieć (...) Więc powinno być możliwe samo z siebie i być konieczne pod warunkiem, że ma przyczynę, a nie możliwe pod warunkiem, że nie ma przyczyny.
Natomiast byt konieczny to taki byt, który istnieje sam z siebie i nie może przestać istnieć, ponieważ jego istnienie nie różni się od istoty. Jest on jeden, wieczny i udziela istnienia innym bytom. Jeśliby więc założyć istnienie dwu różnych rzeczy koniecznych, zachodziłyby tylko dwa przypadki: albo obie istniałyby jako byt konieczny, albo nie. Jeśli istniałyby jako byt konieczny, to obie byłyby bez różnicy i bez właściwości - a to absurd.
Dowodził, że istota bytu koniecznego jest zarazem jego istnieniem.
Byt konieczny nie może mieć istoty, która byłaby przyczyną istnienia dlatego, że jeśliby ta istota miała byt, to albo z niego pochodziłaby istota, albo byłby on przyczyną istnienia. Wtenczas istota istniałaby sama przed powstaniem bytu, który z niej powstał. Więc drugi byt nie miałby racji istnienia. I problem dotyczący pierwszego bytu jest nadal aktualny. Z drugiej jednak strony, gdyby istota nie miała nie miałaby bytu, to nie mogłaby być przyczyną żadnej rzeczy, bo wszystko co nie ma bytu, nie może być przyczyną, a co nie jest przyczyną, nie jest tym bardziej przyczyną bytu. A zatem istota bytu koniecznego nie jest przyczyną istnienia bytu koniecznego, co znaczy, że przyczyną jest co innego. Zatem istnienie bytu koniecznego ma przyczynę, a więc byt konieczny istnieje dzięki czemuś innemu. A to jest absurd.
Rozróżnienie istoty i dołączonego do niej przypadłościowego istnienia okazało się niezwykle ważnym jego wkładem do metafizyki bytu.
Do filozofii Awicenny nawiązywał św. Bonawentura, trzynastowieczny filozof, teolog i mistyk, który podobnie jak ten arabski filozof uznawał wielość form substancjalnych. Z metafizyki światła, głoszonej m. in. przez Grosseteste'a, przejął pogląd, że pierwszą powszechną formą ciał, aktywnie przenikającą wszystko, jest światło, a następnie mają ciała formy swoiste, które stanowią o odrębnych własnościach każdego gatunku. Materię upatrywał jednak nie tylko w ciałach, ale i w bytach duchowych. Podobnie jak Anzelm uważał, że samo pojęcie Boga, jakie uobecnia się w ludzkiej myśli, implikuje Jego istnienie. Wszystkie byty, poza Bogiem, otrzymują swoje istnienie od czegoś innego. We wszystkich rzeczach stworzonych istota jednak realnie różni się od istnienia:
Podobnie trzeba rozważać potrójną różnicę w stworzeniach. Pierwsza to różnica substancji, władz i działania, czyli substancji i przypadłości. Druga to różnica podmiotu i istoty. Trzecia to różnica bytu (ens) i istnienia (asse) (...) Trzecia różnica przejawia się w każdym bycie jednostkowym, ponieważ wszystko, co jest poza Bogiem, istnienie przyjmuje skądinąd, będąc bądź pryncypium, bądź podlegając pryncypium. Dlatego nic nie jest własnym istnieniem, tak jak światło nie jest swoim własnym świeceniem.
Współczesny Bonawenturze św. Tomasz, dominikanin, który nadał arystotelizmowi interpretację chrześcijańską, również uwzględniał awicenniańskie rozróżnienie istoty i istnienia. Przyjął on podstawowe pojęcia arystotelesowskiej metafizyki: substancji, materii, formy, możności i aktu. Wbrew Awicennie nie uważał istnienia za przypadłość. Twierdził raczej, że istnienie jest tym najważniejszym elementem, który decyduje o tym, że istota może rzeczywiście być, czyli przesądza o realności bytu:
A wszelka istota lub to, czym jest rzecz, może być pojęta bez tego, że coś pojmuje się o jej istnieniu; mogę bowiem pojąć, czym jest człowiek lub feniks, a jednak nie wiedzieć, czy posiada istnienie w porządku natury. Stąd jasne, że istnienie jest czymś odrębnym od istoty lub tego, czym jest rzecz, chyba że byłaby jakaś rzecz, której istotą jest samo istnienie.
Z istoty bytu zatem wcale nie wynika, że musi on istnieć. Tylko Bóg jest bytem koniecznym, więc Jego istnienie zawiera się w Jego istocie.
Nawiązując do terminologii arystotelesowskiej św. Tomasz istnienie danego bytu nazywał aktem, a jego istotę - możnością. Istota konkretnej substancji cielesnej jest natomiast złożona z materii i formy:
Jeśli cokolwiek ma się do siebie tak, że jedno z nich jest przyczyną bycia (istnienia esse) drugiego, to to, co ma charakter przyczyny może posiadać bycie (istnienie, esse) bez drugiego, ale nie przeciwnie, a taką jest właśnie relacja materii i formy.
Uznanie aktu istnienia za najważniejszy czynnik decydujący o bytowości rzeczy jest najważniejszym wkładem Tomasza z Akwinu do filozofii bytu. Odrzucał on uznawaną przez Bonawenturę materię duchową uważając, że czysto byty duchowe posiadają jedynie formę. Przy czym twierdził, że forma jest podstawą tego, co w bytach gatunkowe, a materia tego, co indywidualne.
Koncepcję św. Tomasza zakwestionował pod koniec XIII w. franciszkanin Duns Szkot, twórca systemu filozoficznego zwanego szkotyzmem. Według niego materia jest realnością odrębną od formy i posiada swoje własne istnienie.
Zgadzał się z Bonawenturą co do kwestii wielości form w bycie. Uważał, że w jednej formie substancjalnej zawierają się niższe formy z zachowaniem różnicy formalnej:
Co do wstępnego argumentu, przyznaję słuszność pierwszemu zdaniu, iż w jednym bycie jest jedno istnienie (esse), lecz odrzucam drugie, że jedno istnienie wymaga tylko jednej formy, gdyż wówczas ujmuje się istnienie jednoznacznie w większym i mniejszym złożeniu. Jak bowiem byt i jedność są podzielne w prostocie i złożeniu, tak i istnienie oraz jedno istnienie jest rozróżnialne w istnieniu takim a takim; istnienie poszczególne zatem nie określa dokładnie siebie samo, jak i cos podzielonego nie określa dokładnie innych części podzielonych. Tym sposobem całe złożenie jest istnieniem jednym, a choć obejmuje ono wiele istnień częściowych, to podobnie jak całość jest jednym bytem, mimo że posiada liczne częściowe formy bytowe.
Twierdził, że istnieją tylko byty jednostkowe, które składają się z przynajmniej dwóch form bytowości: ogólnej formy istotowej i formy szczegółowej.
Za Awicenną nazywał istotę naturą wspólną. Twierdził przy tym, że nie jest ona sama z siebie ani ogólnością, ani też jednostkowością, choć stanowi podstawę pojęcia gatunku. Dopiero aktualność ostateczna ogranicza formę gatunku do szczegółowości jednostki. Przyjmując więc, że w rzeczywistości istnieją tylko byty jednostkowe, a całość bytu złożonego jest sobą dzięki tej aktualności ostatecznej, odrzuca Duns Szkot realną różnicę między istotą, a istnieniem głoszoną przez Tomasza. Istnienie nic nie dodaje do istoty, a różnica między nimi zachodzi tylko formalnie.
Wymienione wyżej postaci średniowiecznych myślicieli zdają się być najbardziej charakterystyczne dla rozwoju problematyki zagadnień istoty i istnienia w okresie średniowiecza. Z pewnością też ich wkład w dzieje filozofii europejskiej był nie bez znaczenia dla kolejnych epok, a w wielu miejscach pozostaje on niezwykle ważny także aktualnie.

literatura:
1. "Ontologia - Antologia tekstów filozoficznych" - pod redakcją Michała Hempolińskiego

* * *


		      spadł śnieg
		      nic nie wiem
		      cokolwiek powiedzieć
		      obawiam się
		      a jeśli moneta
		      jeżeli śnieg
		      w środku prawda
		      z pewnością tam jest

			   let me know
			   let me know

		      moneta spadła
		      inaczej widziałem
		      krzyś smucił się
		      ten drugi też
		      bo jeśli moneta
		      a może śnieg
		      oni nie wiedzą
		      co mogą chcieć

			   let them know
			   let them know

		      tylko to trzeba
		      poeta powiedział
		      ciekawe skąd wiedział
		      jeżeli wiedział
		      niechciana gwiazda
		      zawisła nad głową
		      krzysiu wstał
		      ten drugi został

			   deliver us
			   deliver us
			   from stars
	  

spis niektórych:

dóbr

  • metafizyczne
  • moralne
  • fizyczne

definicji prawdy

  • klasyczne
    • korespondencyjna
    • semantyczna
  • nieklasyczne
    • koherencyjna
    • ewidentystyczna
    • pragmatystyczna
    • konsensualna

prawd

  • w znaczeniu ontologicznym (wszystko, co jest, jest prawdziwe)
  • w znaczeniu poznawczym (ujęcie klasyczne - prawdziwe jest zdanie, jeżeli jest tak, jak to zdanie mówi, że jest)

transcendentaliów

  • byt (rzecz)
  • jedność (jedno)
  • coś (odrębność)
  • prawda
  • dobro piękno

istnień

  • substancjalne
  • przypadłościowe

przypadłości

  • ilość
  • jakość
  • stosunek (relacja)
  • miejsce (umiejscowienie, określenie przestrzenne)
  • czas (uwarunkowanie czasem, określenie czasowe)
  • położenie (ułożenie, ułożenie części wobec całości)
  • stan (posiadanie czegoś, mienie)
  • działanie (czynność)
  • doznawanie (bierność)

przyczyn

  • sprawcza
  • celowa
  • materialna
  • formalna
  • (formalna)

relacji osobowych

  • wiara
  • nadzieja
  • miłość

* * *

	  
 i wtedy wszystko
 stało się dawno
 zapadła noc
 dopadła go marność
 pociąg ruszył ktoś
 wystawił nogę
 jestem na miejscu
 zrobię mi kawę
 dokładną ilość
 dostrzegam w środku
 pomiędzy wami
 waszymi duszami
 rozpadłem się w pół
 ona nie żyje
 ot tak po prostu
 dziwne...

	  

Dualistyczna koncepcja człowieka

Filozofia od początków swego istnienia zadawała pytania o człowieka. Kim lub czym on jest, jaki jest sens życia, jaki cel i jakie są powody jego istnienia. Odpowiedzi padały bardzo różne. Jedni z filozofów koncentrowali się na biologicznym aspekcie człowieka, inni zaś zwracali uwagę na jego duchowość, często sprowadzając bytowanie człowieka do jednego tylko z tych dwóch wymiarów. Od najdawniejszych czasów filozofia zwracała też jednak uwagę na istnienie obu tych pierwiastków - cielesnego i duchowego - w człowieku jednocześnie. Czasem w ten sposób pełne dramatu rozdarcie człowieka między ciałem i duszą, kiedy indziej znów przeciwnie - podkreślając jedność psychofizyczną człowieka ukazywała jego pełnię.
W filozofii nowożytnej problem złożenia bytu ludzkiego oraz wzajemnej relacji, jaka zachodzi między dwoma zidentyfikowanymi w nim strukturami była jednym z centralnych problemów rozpatrywanych na gruncie ontologii. Spójrzmy na filozoficzną koncepcję człowieka jako bytu cielesno-duchowego w świetle metafizycznych dociekań ojca filozofii nowożytnej, Kartezjusza. Są one zawarte m.in. w jego dziełach "Medytacje o filozofii pierwszej" i "Namiętności duszy".
Kartezjusz przedstawił realistyczną koncepcję człowieka. Zgodnie z metodą swoich badań, przyglądając się samemu sobie pisał:
Za cóż się więc dotąd uważałem? Bez zastrzeżeń uważałem, że jestem człowiekiem. Ale kim jest człowiek? (...) Uważałem się więc najpierw za posiadającego twarz, ręce, ramiona i całą tę maszynerię kości, którą widzimy i u trupa i którą nazywałem słowem "ciało". Uważałem ponadto, że się odżywiam, chodzę, odczuwam i myślę - a wszystkie te działania przypisywałem duszy. Nie zastanawiałem się jednak nad tym, czym właściwie jest dusza, a jeśli już, to wyobrażałem sobie, że jest ona czymś krańcowo ulotnym i subtelnym, jak powiew wiatru, ogień czy tchnienie, które przenikałoby grubsze moje części i rozchodziło się w nich. Jeśli chodzi zaś o ciało (...): Przez ciało rozumiem wszystko, co może zostać obrysowane jakąś figurą, co może zostać umieszczone w pewnym miejscu i wypełnić jakąś przestrzeń w taki sposób, że wszystkie inne ciała będą z niej wykluczone, co może być spostrzeżone zmysłowo przez dotyk, wzrok, słuch, smak lub węch, co może zostać na różne sposoby wprawione w ruch (...)
Kartezjusz wyodrębnił w świecie dwa rodzaje bytów substancjalnych: rzecz myślącą (res cogitans) i rzecz cielesną (res extensa). Rzecz myśląca jest tożsama z umysłem, czyli duchem, bądź duszą, bądź intelektem, bądź rozumem:
No więc czymże w końcu jestem? Czymś, co myśli. Co to znaczy coś, co myśli? To znaczy coś, co wątpi, rozumie, pojmuje, twierdzi, przeczy, chce, wyobraża sobie i czuje.
Rzecz cielesna przedstawia natomiast zewnętrzny świat ciał. Ciała te określone są przez rozciągłość, ruch, kształt, wielkość, liczbę, miejsce i czas. Takie są pierwotne właściwości ciał - dają się uchwycić w sposób racjonalny: ilościowo i matematycznie. Ciała podlegają prawom naturalnym, takim jak mechaniczne prawo ucisku i zderzenia.
Do świata ciał zaliczał Kartezjusz zwierzęta, które pojmował jako skomplikowane maszyny, a człowiek w jego rozumieniu różnił się od nich tylko tym, że posiada rozum:
I chociaż (...) mam ciało, z którym jestem bardzo ściśle związany, to jednak jako że z jednej strony mam jasną i wyraźną ideę siebie samego jako czegoś będącego wyłącznie czymś myślącym, a nie przestrzennym, a z drugiej, posiadam dokładną ideę ciała jako czegoś będącego wyłącznie rzeczą przestrzenną, a nie myślącą, pewne jest to, że ja, to znaczy moja dusza, przez którą jestem tym, czym jestem, jest całkowicie i prawdziwie różna od mojego ciała (...)
Kartezjusz, przekonany o wzajemnej relacji między mechanistycznie pojętym ciałem a duszą człowieka, twierdzi, że to natura człowieka informuje go, poprzez takie wrażenia bólu, głodu, pragnienia, że człowiek to nie tylko dusza obecna w obcym ciele, że składa się on raczej z obu tych pierwiastków.
Tak naprawdę bowiem wszystkie te odczucia głodu, pragnienia, bólu itd. to tylko pewne mętne sposoby myślenia, pochodzące i zależne od złączenia i jakby zmieszania duszy i ciała.
Są one ze sobą ściśle połączone:
Obserwacja wykazuje (...), że żaden przedmiot nie działa bardziej bezpośrednio na duszę, niż ciało, z którym jest ona złączona (...)
Relację między res cogitans a res extensa tłumaczył Kartezjusz współdziałaniem obydwu istniejących w człowieku substancji - paralelizmem, który jednak nie scala w jedno ciała i duszy. Kartezjusz podaje niepodważalną w jego mniemaniu różnicę między tymi dwoma substancjami:
(...) zauważę przede wszystkim, że zachodzi wielka różnica między duszą, a ciałem, taka mianowicie, że ciało z natury jest podzielne, a dusza jest całkowicie niepodzielna.
Antropologia Kartezjusza jest dualistyczna. Ukazuje człowieka jako taki byt, który ma cechy dwóch substancji: cielesnej i duchowej. Żeby zachować harmonię między tymi dwiema różnymi przecież substancjami, filozof wprowadził koncepcję tchnień życiowych, które gwarantują wzajemną, nieprzerwaną relację między duszą i ciałem. Powstają one w mózgu:
(...) żywsze i delikatniejsze cząstki krwi, rozrzedzone przez ciepło serca, wchodzą ustawicznie w wielkiej ilości do jam mózgu. (...) Otóż te bardzo delikatne cząsteczki krwi tworzą tchnienia życiowe. Do tego zaś nie potrzeba żadnej innej zmiany w mózgu, jak tylko oddzielenia od innych cząsteczek krwi mniej delikatnych.
Tchnienia życiowe działają tak na ciało, wyzwalają ruchy różnych jego części:
Jedyną bowiem przyczyną wszelkich ruchów członków jest to, że (...) jedne mięśnie się kurczą, a drugie im przeciwległe się rozciągają; kurczy się zaś raczej ten mięsień, niż jemu przyległy, dlatego że do niego więcej niż do innego, napływa z mózgu tchnień życiowych.
Tchnienia życiowe mają także wpływ na przeżycia duszy, co na przykładzie miłości Kartezjusz opisuje w charakterystyczny sobie sposób, ukazując zarazem ściśle mechanistyczną wizję ludzkiego ciała:
(...) kiedy rozum przedstawia sobie jakiś przedmiot miłości, wówczas wrażenie, jakie myśl ta wywołuje w mózgu, prowadzi tchnienia życiowe poprzez nerwy szóstej pary do mięśni otaczających wnętrzności i żołądek, i to w taki sposób, że sok pokarmowy, który zamienia się w świeżą krew, wchodzi szybko do serca, nie zatrzymując się w wątrobie, a ponieważ zostaje tam wepchnięty z większą siłą niż ten, który się znajduje w innych częściach ciała, dlatego wchodzi w większej obfitości i wywołuje silniejsze ciepło, ponieważ jest bardziej gęsty od tego, który wchodząc i wychodząc wielokrotnie z serca, uległ już rozrzedzeniu. Dlatego wysyła on również tchnienia życiowe do mózgu, których części są grubsze i bardziej ruchliwe niż zwykle; tchnienia te zaś, wzmacniając wrażenie, jakie tam wywołała pierwsza myśl o przedmiocie kochanym, zmuszają duszę do zatrzymania się przy tej myśli. I na tym właśnie polega namiętność miłości.
Ruch tchnień życiowych może być zaburzany tak przez działanie zewnętrznych przedmiotów, jak i różnorodne ich własne cechy, mogą wpływać na zmianę ich biegu. Podobnie rzecz ma się z wrażeniami zmysłowymi, które docierają do odpowiedniej części mózgu dzięki nerwom rozmieszczonym po całym ciele. Sprawia to, że czasem jest człowiek zwodzony przez błędne odczuwanie bólu nie w danej części ciała, lecz w innym narządzie zlokalizowanym w obrębie nerwów biegnących od niej do mózgu. Czasem też w samym mózgu wywoływany jest ten sam ruch, jaki występuje na skutek schorzenia jakiegoś narządu i odczuwany jest jako ból. Taki sam ruch w mózgu musi zawsze wywołać ściśle określone, analogiczne wrażenie w umyśle, a ponieważ w swej wielości przypadków częściej pochodził z przyczyny raniącej nogę niż z innej gdzie indziej występującej jest rzeczą znacznie rozsądniejszą, iż umysł odbiera informację bólu w nodze niż w innej części ciała.
Kartezjusz twierdzi, że skoro wszystkie wrażenia zmysłowe częściej wskazują prawdę niż fałsz, lecz nie wykluczają fałszu w pełni, to w celu zbadania tej samej rzeczy należy posługiwać się większą liczbą wrażeń zmysłowych. Pomocna jest tu także pamięć wiążąca teraźniejszość z przeszłością oraz intelektem, który zweryfikował już kiedyś przyczyny błądzenia. W ten sposób człowiek uwalnia się od obawy, iż treści otrzymane od zmysłów mogłyby być fałszywe.
Jako przykład Kartezjusz podaje różnicę, jaka występuje pomiędzy snem a jawą. Pamięć człowieka nie ma takiej zdolności wiązania snów jednych z drugimi jak czyni to ze zdarzeniami na jawie. We śnie rzeczy ukazują się i znikają, na jawie zaś, gdy coś się pojawia człowiek dokładnie wie skąd dana rzecz się wzięła. Daną rzecz bez problemu wiąże on z całym swoim życiem.
Kartezjusz nie jest pierwszym na przestrzeni wieków myśli filozoficznej, który zwrócił uwagę na dwubiegunowość natury ludzkiej, na fakt istnienia czegoś, co wyróżnia człowieka z pośród innych bytów dostrzegalnych w świecie. Zbudował jednak nową, realistyczną koncepcję tego człowieczego dualizmu, którego podstawą były doświadczalne dane zmysłowe - te, które dostrzegamy w każdym organizmie zwierzęcym. Udowadniał, że patrząc od strony biologicznej człowiek niczym nie różni się od zwierząt.
Filozof udzielił w ten sposób nowej odpowiedzi na pytanie o to, kim jest człowiek. Ukazał go jako stojącego na pograniczu dwóch światów. Choć zupełnie zależnego od biologii, to jednak wykraczającego poza świat res extensa. Określił ludzką duszę jako tę część w człowieku, która ma wpływ na jego doznania, kształtuje myśli, uczucia, decyduje o tym, czego człowiek w życiu pragnie.

* * *

		   	ta podróż trwa już od paru lat
			na zachód na wschód i tak bez końca
			ktoś rzucił żetonem i przeleciał mól
			omamiały uszy  kłamliwe usta
			we mgle zniknął  kolorowy pióropusz
			ciemno i zimno ciemno i dziko
			mnóstwo cyferek numerków literek
			napisał i wysłał  to było tak dawno

			na czarną godzinę nie było już nic
			tymczasem czerwień przelała się w brąz
			wielkie zdarzenie na małe gołębie
			spoglądała sowa i pohukiwała
			trójkąty na ścianie jak skała lub oczy
			znów bliżej do domu są znajome drzwi
			i dalej od nowa przeskakując kłody
			wpadamy do młyna brakuje mi

	  czas pędzi tak szybko bez słowa tu siedzą
			osobno lecz z kawą i o czym tak myślą
			to straszna samotność nic nie zdarzy się nigdy
			egzamin mają czy zgubiłem w zgubionym
			ten człowiek we mgle z piórami na głowie
		nie wie czy jesteś i czy cię to bawi
			zrobiło się pusto  moneta upadła
			spadł śnieg to dla mnie dlatego się boję

	  

Substancja świata w filozofii XVI i XVII wieku

Z początkiem ery nowożytnej europejska filozofia miała już za sobą długie dzieje, które zaowocowały setkami teorii i doktryn, mnóstwem systemów i przynajmniej dwoma podstawowymi poglądami na świat: starożytnym i średniowiecznym. Jednak nowożytność także obfitowała w szereg nowych problemów i zagadnień, ich rozwiązań oraz całych systemów etycznych, poznawczych, metafizycznych. W niniejszej pracy chciałbym przyjrzeć się pokrótce pierwszym w erze nowożytnej ontologicznym rozwiązaniom dotyczącym substancji świata, a zaproponowanych przez filozofów przełomu XVI i XVII wieku, ponieważ dopiero w tym okresie możemy mówić o rzeczywistych początkach nowej filozofii. Dopiero wtedy, po koncentracji na polemikach z poprzednią epoką, walce ze scholastyką, zwalczaniem tradycji podjęto wreszcie pracę pozytywną. Wtedy też, pod wpływem wielkiego odkrycia Kopernika, które ukazało świat otaczający człowieka w nowej perspektywie, zaczęły się pojawiać coraz to nowe szczegółowe problemy dotyczące natury i struktury świata realnego. Pojawiły się więc pierwsze ogólne i systemowe ujęcia metafizyczne świata.
U schyłku XVI wieku najważniejszym ich wyrazicielem był Giordano Bruno. Filozof ten wyznawał pogląd o nieskończoności Wszechświata:
Oświadczam więc, że istnieją niezliczone poszczególne światy, podobne do naszej Ziemi, którą razem z Pitagorasem uważam za takąż samą gwiazdę, jak Księżyc, planety lub inne niezliczone gwiazdy.
Wszechświat ten posiada charakter jednej i jedynej, niepodzielnej i bytującej substancji:
(...) wszystko to, co polega na powstawaniu, zniszczeniu, zmianie i przemianie, nie jest bytem, nie jest istnieniem, lecz warunkiem i okolicznością bytu i istnienia. Byt zaś jest jeden nieskończony, nieruchomy, jest podmiotem, materią, życiem, duszą, prawdą i dobrem.
Wszechświat, poprzez który wyraża i realizuje się Absolut, był dla Bruna nieskończoną mnogością poszczególnych światów ale i zarazem nierozdzielną jednością boskiej zasady:
Wszystkie te gwiazdy uważam za światy. Mnogość ich jest nieograniczona. Tworzą one w nieskończonej przestrzeni nieskończoną naturę - i to nazywam Wszechświatem, w którym zawarte są niezliczone światy.
Do Bruna nawiązywali potem tacy filozofowie jak Spinoza (nieskończoność przyrody i jej panteistyczna interpretacja), czy Leibniz (koncepcja duchowych monad). Jego koncepcje dotyczące jednorodności wszechświata i nieskończoności przestrzeni zostały podjęte przez różne późniejsze kosmologie.
Młodszy od Bruna Kartezjusz, ojciec filozofii nowożytnej, reprezentował dualizm materii i ducha. Twierdził, że istnieją dwa rodzaje substancji: rozciągłe, czyli materialne, i myślące - duchowe. Uważał, że każda z nich tworzy odrębną rzeczywistość i że nie ma przejścia od jednej z nich do drugiej.
Wszystkie ciała, których istnienie gwarantowane jest istnieniem Boga, posiadają cechę rozciągłości - jest to ich podstawowa własność:
(...) rozciągłość wzdłuż, wszerz i w głąb konstytuuje naturę substancji cielesnej;
Podlegają one przestrzennym zmianom, a więc ruchowi, którego przyczyną jest Bóg. Zgodnie z zasadami mechaniki ustanowionymi przez Boga ciała wprawiane są w ruch tylko przez inne ciała - w ten sposób Kartezjusz opisuje świat zdeterminowany przez zależności przyczynowo-skutkowe, świat ciał o geometrycznych właściwościach i mechanicznej naturze. W tym świecie nawet organizmy biologiczne były tylko mechanizmami, które żyją dzięki obiegowi krwi pompowanej przez serce. Na tym poziomie zwierzęta nie różnią się ludzi, jednakże dla Kartezjusza człowiek jest nie tylko substancją rozciągłą, ale i myślącą - człowiek obdarzony jest duszą rozumną, która, zespolona z ciałem, wpływa na sferę doznań, myśli, uczuć, pragnień - co wnioskował w następujący sposób:
(...) skoro uważnie zbadałem to, czym byłem, dostrzegłem, iż mogłem przypuścić, że nie miałem wcale ciała, że nie było wcale świata ani żadnego miejsca, gdzie bym się znajdował; lecz nie mogłem dla tych względów przypuścić, bym wcale nie istniał, a przeciwnie, z tego właśnie, że zamierzałem wątpić o prawdziwości innych rzeczy, wynikało (...), że istniałem; natomiast skoro bym tylko przestał myśleć (...), nie miałbym żadnej racji mniemać, że wówczas istniałem. Poznałem dzięki temu, że byłem substancją, której całą istotę czy naturę (...) stanowi wyłącznie myślenie i która dla swego istnienia nie wymaga żadnego miejsca (...)
Racjonalistyczny i dualistyczny system Kartezjusza miał ogromne znaczenie dla całej późniejszej filozofii europejskiej. Stał się punktem wyjścia dla kolejnych systemów metafizycznych XVII wieku: Pascala, Malebranche'a, Spinozy, Leibniza. Negowany był natomiast przez Thomasa Hobbesa. Filozof ten twierdził, że wszystko, co istnieje, ma charakter materialny lub pochodzący z materii, myślenie nie jest więc własnością jakiejś niematerialnej substancji, lecz tylko atrybutem substancji materialnej, jaką jest ludzkie ciało. Hobbes dowodził tego na gruncie krytyki kartezjańskiej zasady cogito, ergo sum. W następujący sposów zarzucał Kartezjuszowi wysuwanie zbyt daleko idących wniosków:
Nie wydaje się (...), by zachodziło właściwe dowodzenie, gdy się powiada: "ja jestem myślący, a więc jestem myśleniem"; lub: "ja jestem poznający, a więc jestem intelektem". Gdyż w ten sam sposób mógłbym powiedzieć: "ja jestem chodzący, a więc jestem chodzeniem". Przyjmuje więc Pan Kartezjusz, że tym samym jest rzecz poznająca i poznawanie, które jest aktem poznającego lub przynajmniej, że tym samym jest rzecz poznającego i intelekt, który jest władzą poznającego.
Stąd Hobbes snuje wniosek:
(...) rzecz myśląca jest czymś cielesnym; albowiem wydaje się, że podmioty wszelkich aktów można pojąć tylko jako coś cielesnego lub jako coś materialnego. (...) Ponieważ więc znajomość tego zdania: "ja istnieję" zależy od znajomości tego: "ja myślę", a znajomość tego ostatniego, że nie możemy oddzielić myślenia od materii, wydaje się, że raczej należy dojść do wniosku iż rzecz myśląca jest materialna niż niematerialna.
Baruch Spinoza, kontynuator myśli tak Bruna, jak i Kartezjusza, głosił, że istnieje tylko jedna substancja. Definiował ją następująco:
Przez substancję rozumiem to, co istnieje samo w sobie i pojmowane jest samo przez siebie, czyli to, czego pojęcie nie wymaga pojęcia innej rzeczy, za pomocą którego musiałoby być utworzone.
Podobnie jak Bruno, utożsamiał tę substancję ze Wszechświatem. Posiadać ma ona nieskończenie wiele atrybutów, z których tylko dwa dostępne są ludzkiemu umysłowi. Są to myślenie i rozciągłość. Substancja ta jest zarazem naturą stwarzającą i stwarzaną - jest więc ogółem rzeczy stworzonych przez siebie, całym światem, a zarazem Bogiem:
Przez Boga rozumiem byt nieskończony bezwzględnie, to znaczy substancję składającą się z nieskończenie wielu atrybutów, z których każdy wyraża istotę wieczną i nieskończoną.
Odróżniał jednak przyrodę tworzącą (natura naturans) od stwarzanej (natura naturata):
(...) przez przyrodę tworzącą winniśmy rozumieć to, co jest samo w sobie i samo przez się daje się pojąć, czyli takie atrybuty substancji, które wyrażają istotę wieczną i nieskończoną, to znaczy (...) Boga, o ile rozważa się Go jako przyczynę wolną. Natomiast przez przyrodę stworzoną rozumiem to wszystko, co wynika z konieczności natury Boga.
Jeszcze jeden z filozofów, o których warto tutaj wspomnieć, a który także nawiązywał do wcześniej powstałych koncepcji, to Gottfried Leibniz. Wsławił się on oryginalną metafizyką zbudowaną wokół pojęcia indywidualnej, prostej, lecz niematerialnej substancji:
Substancja jest bytem zdolnym do działania. Bywa prosta lub złożona. Substancja prosta nie ma części. Substancja złożona jest zbiorem substancji prostych, czyli monad.
Leibniz twierdził, że monady tworzą świat na mocy ustanowionej przez Boga harmonii. Zgodnie z jego poglądami są one od siebie niezależne, a każda z nich obdarzona jest własną aktywnością, którą nazywa siłą lub mocą działania, a o której pisał w ten sposób:
(...) siła działania zawiera w sobie pewien akt (...) i jest pośrednia między zdolnością działania i działaniem samym, nadto implikuje usiłowanie działania; w ten sposób sama przez się wprawia się w operację; nie potrzebuje środków pomocniczych, ale jedynie zniesienia przeszkody.
To wielki skrót głównych stanowisk metafizycznych ważniejszych filozofów XVI i XVII wieku, których badania koncentrowały się wokół natury substancji świata, a także charakteru związków między tą substancją a umysłem ludzkim. Badania te zaowocowały dualizmem u Kartezjusza, pewną wersją monizmu neutralnego u Spinozy, czy spirytualistyczną monadologią u Leibniza. Ich rezultatem były toczone w kolejnych wiekach dyskusje o istnieniu realnym świata materialnego, o naturze umysłu i świadomości.

literatura:
1. "Ontologia - Antologia tekstów filozoficznych" - pod redakcją Michała Hempolińskiego

* * *

	         na przełomie czasów
		    na krawędzi dwóch światów
		    stał mały idiota
		    pod drzewem poznania
		    zyskawszy pięć dni
		    teraz rozpoczął
		    uważnie oglądać
		    prawdziwe twarze
			    zobacz to ja
			    poczuj to ja
				
					       mówiłem z owadem
					       to takie literki
					       gdy połknął go tygrys
					       zmieniłem się w muszlę
					       przychodzą palanci
					       i rżą pokazując
					       do myślenia dając
					       i mówiąc co muszę
						       zobacz to ja
						       poczuj to ja

    wykrzywiam się w lewo
     deszcz zaczyna padać
     mijamy dzieciaki
     gadając o niczym
     ten odpad przemysłu
     fonograficznego
     ma jakieś pretensje
     kupuję gazetę
	  zobacz to ja
	  poczuj to ja

	  

Czas i przestrzeń u Kanta

Czas i przestrzeń w systemie Kanta zajmują szczególną pozycję. Zajął się on nimi szukając pewnych podstaw dla zbudowania rzetelnego systemu filozoficznego, opartego na niepodważalnych założeniach. Analizując postępy współczesnych nauk przyrodniczych i filozoficznych, doszedł do wniosku, że te pierwsze odkryły pewny sposób dokonywania sądów syntetycznych a priori, czego nie mógł powiedzieć o filozofii. Zauważył, że atutem nauk przyrodniczych jest stosowany na szeroką skalę język matematyki do tworzenia własnych teorii i opisu faktów eksperymentalnych. Siłą tego języka jest zaś nie tylko konsekwentny formalizm języka matematyki, ale fakt, że w sama matematyka w istocie swojej jest logiczną analizą stosunków czasowych (algebra) i przestrzennych (geometria).
W ten sposób Kant tworzy naukę o wszelkich zasadach zmysłowości a priori, którą nazywa estetyką transcendentalną, a która dotyczy właśnie przestrzeni i czasu.
Żeby uzasadnić, dlaczego te dwie formy poznania uznajemy za pewne, Kant omawia je na dwa sposoby: metafizyczny i transcendentalny.
Opis metafizyczny nawiązywał do dwustopniowego procesu abstrakcji, którą opisywał w następujący sposób:
Jeżeli od wyobrażenia pewnego ciała odejmę to, co intelekt o tym myśli, jak substancję, siłę, podzielność itd., a podobnie, jeżeli wydzielę zeń to, co z niego należy do wrażenia, jak nieprzenikliwość, twardość, barwa itd., to z tej empirycznej naoczności pozostanie mi jeszcze coś, a mianowicie rozciągłość i kształt. Te należą do czystej naoczności, która jako naga forma zmysłowości występuje a priori w umyśle również bez wszelkiego rzeczywistego przedmiotu zmysłów lub wrażenia.
Kant stwierdził tym samym, że ani przestrzeń, ani czas nie są pojęciami empirycznymi, które można by wyprowadzić z jakiegoś doświadczenia. Są one koniecznymi wyobrażeniami leżącymi u podstaw wszelkich danych naocznych. Argumentował następująco. O przestrzeni mówił:
Nie można sobie wyobrazić, że nie ma przestrzeni, jakkolwiek można sobie pomyśleć, że nie spotykamy w niej żadnych przedmiotów.
I analogicznie o czasie:
Nie można ze zjawisk w ogóle usunąć samego czasu, choć całkiem dobrze można z czasu usunąć zjawiska. (...) W nim jedynie jest możliwa rzeczywistość zjawisk. One mogą w całości odpaść, lecz on sam (jako ogólny warunek ich możliwości) nie da się usunąć.
Pozostając ciągle na gruncie opisu metafizycznego, o tym, że obie te formy nie są pojęciami dyskursywnymi czy ogólnymi, pisał tak:
(...) można sobie wyobrazić tylko jedną przestrzeń, a jeżeli mówi się o wielu przestrzeniach, to rozumie się przez to tylko części jednej i tej samej przestrzeni.
A także:
Różne czasy są tylko częściami tego właśnie jednego czasu.
Kant wypowiadał się też o nieskończoności czasu i przestrzeni:
Nieskończoność czasu nie znaczy nic innego, jak tylko to, że wszelka określona wielkość czasu jest możliwa tylko przez ograniczenie jednego jedynego podłoże stanowiącego czasu.
oraz:
Przestrzeń wyobrażamy sobie jako nieskończoną daną nam wielkość. Otóż wprawdzie każde pojęcie musimy pomyśleć jako przedstawienie zawierające się w nieskończonej mnogości różnych możliwych wyobrażeń (...), lecz żadne pojęcie jako takie nie da się pomyśleć w ten sposób, żeby nieskończona mnogość wyobrażeń w nim się zawierała. Mimo to przestrzeń jest tak właśnie pomyślana (...). Pierwotne wyobrażenie przestrzeni jest więc pewną daną naoczną a priori, a nie pojęciem.
W ten sposób Kant argumentował najpierw niejako przeciwko empiryzmowi, że przestrzeń i czas są wyobrażeniami apriorycznymi, a następnie - inaczej niż racjonaliści - że nie mają one charakteru pojęciowego, lecz naocznościowy.
Omówienie transcendentalne obu tych form przez filozofa miało natomiast na celu wyjaśnienie ich jako naczelnych zasad, na podstawie których można zrozumieć możliwość innych syntetycznych poznań a priori. W tym celu pokazuje, że te poznania rzeczywiście z nich wypływają i że tylko w ten sposób można je wyjaśnić.
W przypadku przestrzeni powołuje się na geometrię:
Geometria jest nauką, która określa własności przestrzeni w sposób syntetyczny, a mimo to a priori. (...) Musi być ona pierwotnie naocznością, albowiem z samego pojęcia nie można wywieść żadnych twierdzeń, które wykraczają poza to pojęcie, a to dzieję się przecież geometrii. [10]
A że jest to naoczność a priori, uzasadnia tak:
(...) ta naoczność musi być a priori, tzn. musi się w nas znajdować przed wszelkimi spostrzeżeniem przedmiotu, musi być więc naocznością czystą, a nie empiryczną. Twierdzenia geometryczne są bowiem wszystkie apodyktyczne, tj. związane ze świadomością konieczności, np. że przestrzeń ma tylko trzy wymiary.
Zaznacza przy tym, że każdy inny sposób wyjaśnienia geometrii jako syntetycznego poznania a priori nie byłby słuszny.
W transcendentalnym omówieniu czasu Kant do swych rozważań dodaje argumenty o pojęciach zmiany i ruchu. Twierdzi, że pojęcia te są możliwe tylko dzięki wyobrażeniu czasu:
(...) gdyby to wyobrażenie nie było (wewnętrzną) daną naoczną a priori, to żadne pojęcie - jakimkolwiek by było - nie pozwoliłoby nam zrozumieć możliwości zmiany, tzn. połączenia w jednym i tym samym przedmiocie określeń sobie sprzecznych (np. istnienie pewnej rzeczy w jakimś miejscu i jej nieistnienie w tym samym miejscu). Tylko w czasie mogą obydwa sprzeczne określenia występować w tej samej rzeczy, mianowicie jedno po drugim.
Na podstawie omówienia metafizycznego i transcendentalnego Kant wnioskuje o charakterze czasu i przestrzeni. Twierdzi, że przestrzeń nie ma własności jakiejkolwiek rzeczy, nie jest też ona niczym innym, jak tylko formą zjawisk, którą nazywa podmiotowym warunkiem zmysłowości, z czego z kolei wynika, że można o niej mówić tylko ze stanowiska człowieka i że byłaby ona niczym, gdyby opuścić warunek możliwości wszelkiego doświadczenia. Podobnie mówi o czasie, że nie istnieje on sam dla siebie - jest porządkiem przysługującym samym rzeczom, a zarazem formą wewnętrznego zmysłu, która określa stosunek przedstawień w naszym stanie wewnętrznym.
Teoria Kanta starała się być odpowiedzią na toczące się w nowożytnej filozofii spory dotyczące istoty czasu i przestrzeni - odrzucała dogmatyczny idealizm G. Berkeleya, ale nie przyjmowała też w pełni Newtonowskiej wizji jednolitej nieskończonej czasoprzestrzeni. Choć niepozbawiona słabości, stała się w dużym stopniu motorem rozwoju matematyki i fizyki, inspirując je do poszukiwania nowych form poznania.

Literatura:
1. "Immanuel Kant" - Otfried Höffe

* * *

    z pewnością tam był jakiś człowiek
    skoczyłem przez okno na głowę
    myślałem że to mi coś powie
    lecz co oznaczają te dłonie
    gdy w lustrze ujrzałem nakrycie
    nasz grajek pożyczał odbicie
    wnet na wysokości mej brody
    odnalazł się czubek twej głowy
    ci za żółtą deską schowani
    z pewnością że wszystko wygrali
    zmienili swe miejsce ukrycia
    i piszczą radując się z życia
    zabawne jak szybko się zmienia
    co tyczy się mego istnienia
    a jednak bym to bardziej wolał
    dowiedzieć się kto mnie zawołał
   otwarłem okno spojrzałem w dół
    na dole chodził brązowy muł
    podniosłem wzrok spojrzałem w górę
    kogut właśnie wymijał kurę
    skąd kapelusz taki i buty
    motyle przyniosły je z huty
    więc są teraz czarne i lecą
    szukałem ich kiedyś ze świecą
    dziewczynka gdzieś tam z zapałkami
    wróciła z pustymi rękami
    a miała ważniejsze powody
    te moje wrzuciła do wody
    to ona złapana za rękę
    choć tego nie chciała już więcej
    mówiła coś czasem lecz rzadziej
    na temat nijakich wydarzeń

    tej trzeciej teraz nie pamiętam
    choć niedawno znałem ją lepiej
    był upał stopiło się masło
    ktoś stracił w pożarze poddasze
    i tak sobie chodzę się szwendam
    być może powiedziałbym więcej
    trzy znaczki zabrzmiały jak hasło
    nieznośne uczucie bo nasze
    nie ma i już chyba nie będzie
    choć może za cztery piosenki
    spotkamy się na jakiejś grzędzie
    będziemy jeść razem rodzynki
    są nowe wybory przed nami
    jak zwykle zrobimy to sami
    tak mi się zdaje że ktoś tam był
    i wył jak franka koleżanka

	  

Nietzscheański obraz chrześcijaństwa

Fryderyk Nietzsche to niemiecki filozof, filolog i pisarz końca XIX wieku. Wpływ jego myśli na dalsze losy filozofii i kultury europejskiej jest ogromny, a dzieło do dziś wywołuje szereg kontrowersji wielu inspirując lub drażniąc, zachwycając lub wprawiając w obrzydzenie. W ostatnich latach przedstawia się Nietzschego jako jednego z ważniejszych patronów postmodernizmu. Obok Marksa i Freuda uznaje się go jako klasyka hermeneutyki podejrzeń .
Filozofia Nietschego opiera się na trzech fundamentach. Są to: postulat powrotu do wartości obecnych w starożytnej kulturze greckiej, niezwykle krytyczna diagnoza współczesnej kultury oraz zdecydowane antychrześcijaństwo . Na przykładzie jednej z najważniejszych prac filozofa, "Antychryst", chciałbym przyjrzeć się szczególnie temu ostatniemu i pokazać, jak w jego oczach jawi się chrześcijaństwo.
Fryderyk Nietzsche, urodzony w rodzinie protestanckiego duchownego, znał tę religię bardzo dobrze, szczególnie jej protestanckie oblicze. Przechodząc etapy fascynacji sztuką, metafizyka, nauką, przyglądając się krytycznie otaczającej go mieszczańskiej rzeczywistości, żyjąc pod nieustannym naporem myśli , gnany niepokojem, nękany chorobą, wymalował sobie obraz chrześcijaństwa jako religii zakłamanej, złej, a przede wszystkim, przeciwstawiając ją idei nadczłowieka, po prostu lichej.
Nietzscheańskie wyobrażenie tego, jak powinna wyglądać ewentualna religia i czemu powinna służyć, jest jasne. Powinna ona hodować człowieka wartościowszego, godniejszego życia, pewniejszego przyszłości. Tymczasem, zdaniem Nietzschego, chrześcijaństwo takie nie jest. Jest ono raczej tym, dzięki czemu osiągnięto: zwierzę domowe, zwierzę stadne, chore zwierzę człowiecze - chrześcijanina. Nietzsche pisząc te słowa pełen jest rozgoryczenia i gniewu. Nie kryjąc głębokiej ironii opisuje chrześcijaństwo jako religię, która na fałszywych podstawach zbudowała zafałszowaną rzeczywistość. Na przekłamanych pojęciach, które Nietzsche wbrew chrześcijaństwu rozumie inaczej. Dobre jest dla niego wszystko, co uczucie mocy, wolę mocy, moc samą w człowieku podnosi . Złe - wszystko, co ze słabości pochodzi. Szczęście zaś to uczucie, że moc rośnie, że przezwycięża się opór. Nietzsche oskarża więc tę wiarę o szereg kłamstw, które - jak tłumaczy - wynikają z jednego: słabości chrześcijan. Ludzi zasługujących tylko na pogardę, bo są tylko niewolnikami, a w swym niewolniczym buncie zdolni byli tylko do tego, by to, co dostojne potępić, a to, co liche i biedne, błogosławić:
Nie należy chrześcijaństwa ozdabiać i przystrajać: wydało ono śmiertelną wojnę temu wyższemu typowi człowieka, wyklęło wszystkie podstawowe tego typu instynkty, wydestylowało z tych instynktów zło, samego złego: człowieka silnego jako pogardy godnego, jako "wyrzutka". Chrześcijaństwo stanęło po stronie wszystkiego, co słabe, niskie, nieudane, stworzyło ideał sprzeciwiania się samozachowawczym instynktom silnego życia; zepsuło rozum nawet duchowo najsilniejszych, ucząc najwyższe wartości duchowe odczuwać jako grzeszne, na manowce wiodące, jako pokuszenia.
Właśnie tej "śmiertelnej wojnie" Nietzsche postanawia stawić czoło. Stąd też bezlitosny i pełen gniewu ton jego słów. Autor "Antychrysta" zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że walka toczy się na śmierć i życie. Po pierwsze wyśmiewa więc ideę postępu, którą stworzył zbudowany przez chrześcijan świat nowoczesny. Przy czym już samo słowo "nowoczesność" jest już w ustach Nietzschego zarzutem, a to, co światu jawi się postępem, dla niego jest raczej regresją:
Ludzkość nie przedstawia rozwoju ku lepszemu lub silniejszemu, w ten sposób, jak się to dziś mniema. "Postęp" jest jeno ideą nowoczesną, to znaczy fałszywą. Europejczyk dzisiejszy stoi wartością swoją głęboko pod Europejczykiem odrodzenia...
Proces ten przejawia się w czynieniu zepsucia, tworzenia niedoli zamiast ich usuwania, każdej prawdy przemieniania w kłamstwo, a z tego, co rzetelne - nikczemności duchowej . Bo litość, o którą oskarża chrześcijan, krzyżuje na ogół prawo rozwoju, które jest prawem selekcji. Utrzymuje ona przy życiu to, co do śmierci dojrzało; broni siebie ku korzyści wydziedziczonych i skazańców życiowych, nadaje samemu życiu, wskutek bezliku wszelkiego rodzaju nieudanych, których przy życiu utrzymuje, wygląd posępny i podejrzany.
Następnie filozof zarzuca chrześcijaństwu degenerację filozofii i teologii. Za jej najżałośniejszy przykład podaje zepsucie Pascala, który wierzył w zepsucie rozumu przez grzech pierworodny, podczas gdy był on tylko przez jego chrześcijaństwo zepsuty.
Filozofię skaziła krew teologów, której wydaje wojnę:
Kto ma w żyłach krew teologów, stoi do wszystkich rzeczy w stosunku skośnym i nieuczciwym. Patos, który się z tego rozwija, zwie siebie wiarą: zamknięcie raz na zawsze oczu przed sobą, by nie cierpieć z powodu widoku nieuleczalnego fałszu. Z tej błędnej optyki w stosunku do wszystkich rzeczy czyni sobie morał, cnotę, świętość, żąda się, by żaden inny rodzaj optyki nie śmiał mieć więcej wartości, skoro się własną uświęciło mianami "Bóg", "zbawienie", "wieczność".
Nawet sukces Kanta nazywa tylko powodzeniem teologicznym dowodząc, że Kant był, podobnie jak Luter, podobnie jak Leibniz, jednym hamulcem więcej w niepewnej siebie rzeczywistości niemieckiej i bezpardonowo krytykując go jako moralistę rozprawiając się z jego kategorycznym imperatywem:
Co nie jest warunkiem naszego życia, szkodzi mu: cnota tylko z poczucia szacunku dla pojęcia "cnoty", jak chciał Kant, jest szkodliwa. "Cnota", "obowiązek", "dobro w sobie", dobro o charakterze bezosobistości i powszechnej obowiązkowości - majaki mózgu, w których wyraża się zanik, ostateczne osłabienie życia, chińszczyzna królewiecka (...) Nic nie niszczy głębiej, wnętrzniej, niż wszelki obowiązek "nieosobisty", wszelka ofiara na ołtarzu molocha abstrakcji (...) Co niszczy szybciej niż praca, myślenie, czucie bez konieczności wewnętrznej, bez głęboko osobistego wyboru, bez przyjemności? niż automat obowiązku? Jest to wprost recepta na décadence, aż do idiotyzmu... Kant stał się idiotą.
W dalszej kolejności Nietzsche przedstawia chrześcijaństwo jako religię, która umiłowała sobie litość zarażającą cierpieniem, a to powoduje instynktowną nienawiść do rzeczywistości i wykluczenie wszelkiej odrazy, wrogości, wszelkich granic.
Ukazuje chrześcijaństwo winne zniszczenia tak hołubionej przez niego kultury antycznej. Między chrześcijaninem i anarchistą stawia znak równości, bo obaj, jak pisze, niezdolni działać inaczej niż rozprzęgając, trując, zaprawiając goryczą, wysysając krew, obaj z instynktem śmiertelnej nienawiści do wszystkiego, co stoi, co jest wielkie, jest trwałe, co życiu przyszłość przyrzeka... Nie potrafi wybaczyć chrześcijaństwu tego, że uczyniło sobie "bogobojność" z tego, by zburzyć "świat", to znaczy imperium Romanizm, aby nie został kamień na kamieniu, aż Germanie i inne chamy stali się panami gruzów. O tym jak bardzo zdaniem Nietzschego zdegenerowane chrześcijaństwo jest w swej głębi, świadczy jego przekonanie, że o ile Rzym był na tyle silny, by mógł oprzeć się złym cesarzom, nie był dość mocny przeciw najbardziej zepsutemu rodzajowi zepsucia, przeciw chrześcijanom.
Istotą tego zepsucia miała być oczywiście nienawiść życia, naturalności, prawdziwej rzeczywistości. W jednym miejscu pisze Nietzsche:
Ani moralność, ani religia nie styka się w chrześcijaństwie z żadnym punktem rzeczywistości.
W innym dodaje:
Na fałszywym (...) gruncie, gdzie wszelka natura, wszelka wartość naturalna, wszelka rzeczywistość miała przeciwko sobie najgłębsze instynkty panującej klasy, wyrosło chrześcijaństwo, forma śmiertelnej nieprzyjaźni względem rzeczywistości, forma dotąd nieprzewyższona.
W ten sposób jawi się nietzscheański obraz chrześcijaństwa, którego symbolem jest krzyż - dla Nietzschego znak poznawczy dla najpodziemniejszego sprzysiężenia, jakie kiedykolwiek istniało - przeciw zdrowiu, piękności, pomyślnemu udaniu się, waleczności, duchowi, dobroci duszy, przeciwko samemu życiu...
Czy to obraz prawdziwy? Wydaje się, że mimo wielkiej wiedzy dotyczącej chrześcijańskiej wiary, społeczności chrześcijan (głównie kościoła protestanckiego), pomimo przenikliwej oceny chrześcijaństwa, diagnozy, którą tak bezlitośnie postawił, nie wszystko o uczniach Chrystusa, o Mistycznym Ciele Syna Bożego, zostało w filozofii Nietzschego powiedziane. Jakby nie wszystko przez autora "Antychrysta" zrozumiane? Wyobrażam sobie, że postrzegając chrześcijaństwo z czysto ludzkiego punktu widzenia, jako coś, co sprowadza się do doczesności, na człowieku się zaczyna i na człowieku kończy, można by przyjąć, iż jest w tej pełnej gniewu i szaleństwa postawie jakaś słuszność. Filozofia ta jest intrygująca szczególnie dlatego, że rzeczywiście opisuje życie człowieka zagubionego, czasem bezmyślnego, kiedy indziej zbyt pewnego siebie, ale zawsze w pewien sposób samotnego, rozczarowanego rzeczywistością, w której dostrzega tylko cienie światów już nie istniejących, rozpadające się idee nowoczesnego świata istniejącego wokół, a nie widzi w niej Boga. Dla niego chrześcijaństwo żywe, którego centrum stanowi żyjący Chrystus, może okazać się ratunkiem wbrew nadziei i rzeczywistym, choć nieco innym przewartościowaniem wartości niż to, o którym Nietzsche pisał.

* * *

				     a może po prostu
				     miasteczko jest bliżej
				     zdawało się takie
				     wszystko romantyczne
				     choć łokcie bolały
				     od otwierania
					    win
					 używaj p
					    wal
					    się
				     sama sobie używaj

	  

Nauka papieża Leona XIII o stosunkach między władzą świecką a kościelną

Pontyfikat papieża Leona XIII przypadał w czasach, kiedy w Europie rodziły się nowe idee polityczne, ekonomiczne, społeczne. Państwami wstrząsały rewolucje - ich owoce z perspektywy czasu są różnie oceniane, jednak niezaprzeczalnym faktem jest, że przyniosły one tysiące ofiar, przelano wiele niewinnej krwi. W tym właśnie czasie zwierzchnik Kościoła zapisał się na kartach historii jako pierwszy nowoczesny papież, który dążył do dialogu ze współczesnym światem. Zmodernizował on nauczanie kościelne na temat państwa, władzy, relacji między państwem a Kościołem, wolności obywatelskich, roli katolików w społeczeństwie. W głośnej encyklice Rerum novarum o kwestii robotniczej wypowiadał się w sprawie niesprawiedliwości społecznej. Niejednokrotnie zabierał także głos w sprawie sytuacji lokalnych Kościołów przez różne nurty władzy świeckiej prześladowanych.
Przyjrzyjmy się na przykładzie fragmentów z wybranych encyklik papieża Leona XIII jego nauce o stosunkach między władzą świecką a kościelną.
Powody, dla których papież w wielu dokumentach, skierowanych do różnych grup, poruszał temat relacji Kościół-państwo, były zwykle podobne: zgubny dla bezpieczeństwa religii stan spraw publicznych. Jednym z najważniejszych dokumentów tego typu była encyklika o Kościele i państwie we Francji Au millieu des sollicitudes z 1892 r. Napisana w sytuacji, gdy niewinnie dzisiaj dla wielu brzmiący postulat rozdziału Kościoła od państwa jawił się przede wszystkim jako konfiskata dóbr kościelnych, profanowanie świątyń, delegalizacja zakonów oraz mordowanie duchownych. W encyklice tej został zawarty kościelno-polityczny program Leona XIII i jego zdecydowany sprzeciw wobec idei rozdziału państwa i Kościoła, będący wyrazem troski o będący w ciągłym napięciu kraj i zachowanie pokoju . Religia bowiem, jak pisał papież, jest gwarantem społecznego ładu: religia i tylko ona w stanie jest związek społeczny stworzyć i (...) tylko religia potrafi na solidnych podstawach utrzymać pokój w narodzie.
W podobnym tonie wypowiadał się w skierowanej do wiernych w Hiszpanii encyklice Cum multa, podkreślając, że błędem jest budowanie państwa lekkomyślnie usunąwszy z tej budowli Pana i Stwórcę - Boga, który jest najobfitszym źródłem pożytków.
Z tego powodu państwo powinno mieć religię publiczną i powinno wspierać religię prawdziwą. Powinno być jej przychylne i osłaniać swym prawodawstwem. Dlatego obowiązkiem obywateli jest wspólne zjednoczenie dla zachowania i obrony uczuć religijnych wobec zakusów instytucji ateistycznych, które chciałyby wyeliminować Boga ze społeczeństwa: Tutaj nie powinno być niezgody żadnej pomiędzy ludźmi, którzy jeszcze poczucie uczciwości w sobie zachowują.
Leon XIII przedstawił Kościół jako siłę, która jednoczy społeczeństwo, a poza ładem w państwie może szczycić się wieloma innymi zasługami, jak odparcie najazdu innowierców, pielęgnowanie wolności w wielu dziedzinach życia społecznego czy też wzbogacanie tego ostatniego o wielką sztukę, utrzymywanie pokoju i jedności w wierze tam, gdzie różnice obyczajów i sposobów myślenia mogłyby prowokować niezgodę . Na płaszczyźnie relacji i wzajemnych powiązań Kościoła z państwem był jednak zwolennikiem stosowania umiaru. Nadmierne mieszanie spraw religijnych i społecznych uważał za szkodliwe, czemu dał wyraz pisząc w encyklice Cum multa:
Tak jak trzeba unikać wymienionego bezbożnego błędu, tak też trzymać się z dala od chybionej opinii tych, którzy mieszają religię z pewną dziedziną życia społecznego i łączą je w jedno tak dalece, że stojących z drugiej strony uważają za sprzeniewierzających się katolickiemu imieniu. Taka postawa jest właściwie dążeniem do tworzenia frakcji politycznych w świętym obozie religii; burzy to braterską zgodność i szeroko otwiera drzwi dla niezmiernych trudności.
W podobnym duchu wypowiadał się w encyklice Sapientiae Christianae, gdzie stanowczo protestował przeciwko mieszaniu Kościoła do rozgrywek partii politycznych:
...wciągać Kościół do walki stronnictw albo chcieć go uczynić swoim sprzymierzeńcem przeciwko tym, których się chce zwyciężyć, to czynić by mogli tylko ludzie, którzy by chcieli zuchwale nadużywać religii świętej. Przeciwnie, religia święta musi być dla wszystkich rzeczą świętą i nieskazitelną.
Porządki świecki i religijny nie są bowiem tożsame. Różnią się pod względem natury. Porządek świecki, choć słuszny i ważny, nie wykracza poza granice życia prowadzonego na ziemi, natomiast religijny wszystko odnosi do Boga i ku Niemu dąży, pragnąc całą ludzkość doprowadzić do przyszłego państwa w niebie . Sprawia to, że porządek religijny, jako wyższy od świeckiego, bo dotyczący spraw ostatecznych, a nie przemijających, powinien zostać niezmienny wobec wszelkich przemian ustrojowych w państwie. Nawet w obliczu różnic natury politycznej, obywatele powinni się jednoczyć, gdy chodzi o zachowanie religii w społeczeństwie, zawieszając, jeśli zachodzi taka potrzeba, swe chwilowe przekonania polityczne . Prawa i obowiązki państwa i Kościoła, o których pisał w encyklice Sapientiae Christianae, są jednak na tyle podzielone, że kierownicy państw mają wolność zupełną w sprawach swych - nie tylko nie wbrew woli Kościoła, ale nawet z jego poparciem.
Fundamentem zgodności, o którą apelował Leon XIII, jest według niego występujące w chrześcijańskim świecie, jak i w każdym dobrze zorganizowanym państwie, podporządkowanie się prawowitej władzy, która nakazami, zakazami i rozporządzeniami prowadzi ludzkie umysły do zgodności i jednomyślności.
Papież wyliczał obowiązki katolików żyjących w danym państwie. Są nimi miłość do Kościoła i ojczyzny , posłuszeństwo przykazaniom Bożym i prawom ludzkim . Do szczególnych zadań katolika powinna należeć obrona wiary i Kościoła wobec dążeń do ich marginalizacji , głoszenie Ewangelii i zachowanie wspomnianej już jedności oraz posłuszeństwa Kościołowi z papieżem stojącym na jego czele .
Są to zarazem zadania całego lokalnego Kościoła. Państwo natomiast, mające swoją osobną niezależność i swój własny cel istnienia, ma też swoje odrębne obowiązki. Celem instytucji państwa jest takie zorganizowanie życia społecznego, żeby człowiek mógł w świecie żyć, ale też żyć według praw moralności, które z jego natury wynikają. Jeżeli Kościół ma dostarczać wszystkiego, co umożliwia życie według przepisów religii i bojaźni Bożej, to państwo ma zająć się uczynieniem tego, by poszczególni obywatele czuli się dobrze i mogli doskonalić obyczaje: to udoskonalenie polega jedynie na poznaniu prawdy i na wykonywaniu cnoty. Wszelką cnotę ubogaca odniesienie życia do Boga, w czym pomóc może jedynie Kościół. Papież dał w tych sprawach jednoznaczne wskazania dla państwa:
W rozporządzeniach zatem i prawach mających być ustanowionymi, należy zważać na usposobienie ludzkie, tak moralne jak religijne, starać się o jego udoskonalenie, atoli prawnie i należycie; nie można wydawać żadnego nakazu ani zakazu, przy którym by się nie zważało na to, co ludziom jako obywatelom i jako chrześcijanom przysługuje. Z tej też przyczyny nie może być obojętnym Kościołowi, jakie prawa wydawane bywają w poszczególnych państwach i jakie mają moc obowiązującą, nie o ile są prawami państwowymi, lecz dlatego, że niekiedy przekraczają dozwolone granice, a wkraczają w prawo Kościoła. Gdyby się przy tym miało okazać, że te lub owe przepisy państwowej władzy szkodzą religii, natenczas zadaniem Kościoła, od Boga mu naznaczonym jest temu według sił zapobiec, tak samo jak jest jego zadaniem, aby do prawa i przepisów ludów przeniknął duch Ewangelii.
Potrzebne jest więc współdziałanie państwa i Kościoła, a żeby ona istniała, potrzebna jest zgodność poglądów, co podkreślał Leon XIII szczególnie w tych czasach narastającej niezgody między siłami świeckimi i religijnymi, a argumenty stawiane przeciw tej zgodzie zbijał zdaniem: byłoby wielką niedorzecznością, gdyby obywatel miał Kościół szanować, a państwo miało go potępiać . Potrzebna jest wręcz ścisła łączność obu zwierzchności, którym ci sami ludzie są podlegli i niekiedy jedna i ta sama rzecz, choć w różnym względzie, pod zakres działalności obu podpada.
W swoich encyklikach papież Leon XIII nauczał o współdziałaniu państwa i Kościoła przy wzajemnym szacunku dla ich niezależności i celów, do jakich zostały powołane. Współdziałanie to powinno służyć ładowi społecznemu. Państwo powinno stwarzać warunki dobrego doczesnego życia obywatelowi, natomiast rolą Kościoła miało być ubogacenie ich o wymiar ostateczny. Nie wszystko, co głosił autor Rerum novarum, może spotkać się dziś z łatwym zrozumieniem człowieka żyjącego w dzisiejszym zlaicyzowanym świecie. Jemu na przykład kwestia rozdziału Kościoła i państwa może kojarzyć się raczej ze zbawiennym uwolnieniem jednej instytucji od ciężaru drugiej, czego dziś życzyłyby sobie nie tylko środowiska odrzucające wiarę, lecz także niektórzy myśliciele związani z Kościołem, którzy zauważają, że dzisiaj - czy tego chcemy, czy nie - jednoczące obywateli funkcje religii przejęły media, ekonomia, instytucje demokratyczne, czy chociażby rozbudzające szaleńcze emocje igrzyska sportowe. Należy jednak pamiętać, że Leon XIII nauczał w czasach, kiedy prześladowanie Kościoła, krwawe rewolucje, powstawanie niepokojących doktryn filozoficznych były na porządku dziennym, a nawet te idee, których ocena niekoniecznie dziś musi być negatywna, wtedy były nowością burzącą zastany porządek. Kierowany troską o pokój i dobro człowieka Leon XIII podejmował aktualnie palące tematy filozofii, wolności, wielkich trudności rodzącej się klasy robotniczej, nawoływał do jedności ludzi, społeczeństw i instytucji dla poszanowania tradycyjnego porządku, który był gwarantem ładu wbrew narastającym na świecie niepokojom, i nihilizmowi.

* * *

 sprzężenie zwrotne
 ludzie się nienawidzą
     wychodzę na prostą
     skrzywiony na stronę
     jest trochę czasu
     opowiem historię
nikt nie chce wracać
    bo trzeba się ruszyć
    chwytam te śmieci
    lecące z góry
    kolejne minuty
    tak skaczą kangury
    z plecakiem idiota
    się butom przygląda
    czy ktoś go zna
    i gdzie go widział
    dzień wcześniej chodził
    przywitał i czytał
    ten jeden dzień wcześniej
    mogłem dotknąć i wyjaśnić
   a z każdym następnym
   odpływa rozeznanie
    najtrudniej to pisać
    jest powodów wiele
    może zaczekać
    lecz nie tego nie zrobię
    jest ławka są fale
    i gorące zamieszanie
    idiota dostaje
    śniadanie
    ta bajka jest krótka
    i nic nie oznacza
    prawdziwa historia
    dopiero się zaczęła
    lecz słowami nie można
    niczego opisać
    o żadnym z was
    nie mogłem pamiętać
 podobnie jak inni
    popełniłem mnóstwo błędów
    zasłużyłem sobie
    na wybicie zębów
    ktoś odkręcił flaszkę
    słyszałem wyraźnie
    kiedy zjawił się ponownie
    uściskał joaśkę
    ci co chcieli się cieszyli
    że znowu jest idiota
    a on oczy wybałuszył
    i głupio się rozgląda
    jest dzierlatka i idiotka
    i ci których już nie spotka
    czas ucieka więc czym prędzej
    skaczmy wyżej jeszcze więcej
więc lato już przyszło
    a ja chodzę po mieście
    to są takie spotkania
    że nie chcecie to nie wierzcie
    te wszystkie dzieci
    które sobie tak cenię
   wyglądają na niewinne
    o nich ciągle myślę
teraz z innej beczki
    a wy róbcie co chcecie
    nie ma żadnej sprawy
    to jest wasze prawo
    do dowolnej zabawy
    bo nieważne są słowa
    i nie liczy się muzyka
    to specjalnie dla was
    ta jebana gimnastyka
	 wiec skaczcie do góry
	 jebane kangury
	 skaczcie do góry
	 skaczcie do góry...

	  

spis niektórych:

przedstawicieli szkoły lwowsko-warszawskiej

  • Kazimierz Twardowski
  • Kazimierz Ajdukiewicz
  • Walter Auerbach
  • Hersch Bad
  • Stefan Baley
  • Bronisław Bandrowski
  • Eugenia Blausgein
  • Leopold Blaugsein
  • Stefan Błachowski
  • Józef Maria Bocheński
  • Marian Borowski
  • Edward Csató
  • Tadeusz Czeżowski
  • Izydora Dąmbska
  • Jan Drewnowski
  • Irena Filozofówna
  • Sawa Frydman (Czesław Nowiński)
  • Ryszard Gansiniec
  • Eugeniusz Gemblewicz
  • Mieczysław Gębarowicz
  • Janina Hosiasson-Lindenbaumowa
  • Salomon Igel
  • (Roman Ingarden)
  • Ludwik Jaxa-Bykowski
  • Zbigniew Jordan
  • Stanisław Kaczorowski
  • Juliusz Kleiner
  • Antoni Korcik
  • Maria Kokoszyńska-Lutmanowa
  • Tadeusz Kotarbiński
  • Jerzy Kreczmar
  • Mieczysław Kreutz
  • Manfred Kridl
  • Jerzy Kuryłowicz
  • Stanisław Leśniewski
  • Stanisław Łempicki
  • Jan Łukasiewicz
  • Seweryna Łuszczewska-Rohmanowa
  • Henryk Mehlberg
  • Mieczysław Milbrandt
  • Jan Mosdorf
  • Bogdan Nawroczyński
  • Maria Niedźwiedzka-Ossowska
  • Stanisław Ossowski
  • Ostap Ortwin
  • Antoni Pański
  • Edward Poznański
  • Jakub Rajgrodzki
  • Jan Rutski
  • Jan Salamucha
  • Zygmunt Schmierer
  • Halina Słoniewska
  • Franciszek Smolka
  • Bolesław Sobociński
  • Kazimierz Sośnicki
  • Stefan Swieżawski
  • Dina Sztejnbarg
  • Władysław Szumowski
  • Alfred Tarski
  • Władysław Tatarkiewicz
  • Daniela Tennerówna (Gromska)
  • Mieczysław Treter
  • Mieczysław Wallis-Walfisz
  • Tadeusz Witwicki
  • Władysław Witwicki
  • Stefan Wołoszyn
  • Rafał Wundheiler
  • Józef Zajkowski
  • Zygmunt Zawirski

* * *

			           co mam zrobić
				 żeby wasze gusta zaspokoić
				 może was lizać po pysku
				 wystąpić w kolorowym teledysku
				 żeby wszystko było jasne
				 to jest przerost formy nad treścią
				 lecz nie każdy treść tu dostrzega
				 czy coś mu dolega
				 może chcecie słyszeć ładne dźwięki
				 a nie moje jęki
				 albo chcecie nowoczesnej papki
				 i choć na oczach macie klapki
				 chyba widzicie że tu tego nie ma
				 to jest twórczość podziemia
				 powracam teraz do owej bajeczki
				 od nowa nadaję z poprzedniej beczki
                                         nie jest łatwo lecz mam obrazki	
			 czasem niepokój napisze dwa słowa
			 nie przyznaję się do tych co się wzruszają
			 przy bliskiej okazji co mogą macają
			 to chore że ludzie nie mają co chcą
			 topimy się w ułudzie a może zdrowe
			 takie rzeczy chodzą po głowie
			 na głowie mam śnieg
			 każdego dźwięku nagłego się boję
			 każdego ruchu
			 wiem na to zasłużyłem
			 dlatego proszę o zmiłowanie
			 wiatr rzuci mnie gdzieś gdzie ogień był zgasł
        		               wymieszam światy i osiądę tam
			 tak chcę mieć oczy tamtego faceta
			 którym byłem tygodni temu kilka
                                                       chciałem powrócić tam jeszcze raz
			                 chociaż wiedziałem że nikogo tam nie ma
			                 teraz mam papier a na nim ich ślad
			                 ciekawe jak długo będzie się ruszał
			                 byłem w zachełmiu to kupa jakaś
			                 ta sprawa od dawna jest już skończona
			                 czy kogoś obchodzi czego ja chcę
			                 co widzę właśnie wyszedłem z dołka
			                 wychodzisz naprzeciw ja też usiłuję
			                 i to zobaczyłem się serce raduje
			                 nadeszły wieści z bardzo daleka
			                 a może z bliska i na co ja czekam
			                 zamęt zakręcił idę ich szukać
			                 ta generacja jest głupia
			                 i wciąż powtarzają w telewizorze
			                 że coca cola jest waszym napojem

	  

cytat o stosunku Koscioła do państwa

(...) znaczenie, jakie nadaje Sobór terminowi "rozdział Kościoła od państwa", jest bardzo dalekie od tego, jakie usiłowały nadać mu systemy totalitarne. Było to z pewnością zaskoczeniem dla wielu krajów, zwłaszcza tych rządzonych przez komunistów. Z całą pewnością rządy te nie mogły takiego stanowiska Soboru odrzucić, ale równocześnie zdawały sobie sprawę, że godziło ono w ich rozumienie rozdziału Kościoła od państwa, wedle którego świat należy wyłącznie do państwa, a Kościół ma własny zakres, w pewnym sensie pozaświatowy (...)
Warto o tym przypomnieć, ponieważ istnieją dzisiaj partie, które choć mają charakter demokratyczny, wykazują narastającą skłonność do interpretacji zasady rozdziału Kościoła od państwa zgodnie z rozumieniem, jakie stosowały rządy komunistyczne.

Jan Paweł II "Pamięć i tożsamość"

 nie bądź niewolnikiem babilonu
 nie bądź
 wczoraj i dziś
 myślałem że się nie boję
 a jednak pozwalam sobie
 krytyk wie lepiej on wszystko wie
 już tylko cześć potrafię powiedzieć
 gubię znajduję i proszę
 a jednak potrafię więcej
 który raz to ten ostatni raz patrzę na was fajni jesteście

 tutaj już wszystko inaczej wygląda
 to nie mieści mi się do głowy anarchiści popierają monopol państwowy
 ha
 życie trwa
 a ja
 ktoś tam gra przecież
 bojkot
 ten strach
 chcę przestać się bać
 odnalazłem dedykację
 ale po co była druga

 chyba wszystko ma sens
 trudno jest się poruszyć
 bzzzz
 chcę być czysty
 czas płynie
 po co mi kolor z mielna
 proszę o zmiłowanie
 proszę o przebaczenie
 znowu wyjeżdżam

	  

Szczególna rola człowieka w świecie

"Książeczka o człowieku" to zbiór kilku wcześniej już publikowanych, ale rozproszonych prac Romana Ingardena, których wspólnym tematem jest człowiek. Trzy pierwsze rozdziały "Człowiek i przyroda", "O naturze ludzkiej" oraz "Człowiek i jego rzeczywistość" koncentrują się w sposób szczególny na zagadnieniu istoty człowieka, jego szczególnej roli, jaką ma w świecie. Przedstawiają człowieka jako wyjątkową część świata materialnego, która choć podlega prawom przyrody - fizyki, biologii - istotnie różni się od zwierząt, a swoim działaniem wykracza poza samą przyrodę.
Trudno jest określić naturę człowieka. Ingarden opisuje ten problem już na samym początku swojego odczytu przedstawionego w drugim rozdziale "O naturze ludzkiej". Człowiek przecież wykracza (...) poza wszelkie ramy nadawanych mu określeń przez swoje czyny, czasem bohaterskie, a czasem straszliwe, przez niezmierną różnorodność swego charakteru i zamierzeń, jakie usiłuje realizować, przez nie dającą się wyczerpać nowość swych dzieł i przez podziwu godną zdolność do regeneracji po każdym prawie swym upadku.
Natomiast w początku rozdziału "Człowiek i jego rzeczywistość" ujmuje niejednoznaczność charakteru istoty ludzkiej następująco:
Do każdego rysu, który znajdujemy w jego istocie, można dobrać konkretne fakty, które zdają się dowodzić czegoś wręcz przeciwnego. I jest pewne, że w rzeczywistości człowieka i w dziejach ludzkości w ogóle istnieje wiele niezaprzeczalnych faktów, które choć realne i przezeń faktycznie spełniane, są przecież czymś niższym od jego prawdziwej natury. A równocześnie istnieje też w jego życiu niejeden fakt tak wzniosły i wyjątkowy, iż wydaje się, że wyznacza on chyba tylko pewien kierunek jego najbardziej szlachetnego rozwoju, a nie cel, który dałby się powszechnie zrealizować.
Ingarden przyznaje, że człowiek z racji swego człowieczeństwa transcenduje przyrodę, wytwarza specyficzny ludzki świat i - co być może najważniejsze - czyni Dobro i kształtuje Piękno.
Filozof zgadza się ze stwierdzeniem, że to między innymi odróżnia człowieka od zwierząt, iż opanował on przyrodę w granicach bez porównania szerszych niż zwierzęta, że nawet ją przekształca i dostosowuje do swych potrzeb. To stwierdzenie nie satysfakcjonuje jednak Ingardena. Sugeruje on, że samo stwierdzenie istnienia pewnej przestrzeni, w której ma miejsce aktywność twórcza człowieka, jest niewystarczająca, żeby uchwycić jego istotę. Ingarden pyta, co stanowi sedno tej, jaki jest stosunek między wytworzonym przez człowieka światem a Przyrodą. Wydaje się, że wskazuje trzy ważne elementy pozwalające odpowiedzieć na to pytanie. Jest to już samo przeświadczenie człowieka o wyjątkowości swojej i swego dzieła, a następnie realizacja wartości Piękna i Dobra oraz istnienie ludzkiego świata poza światem materii.
Człowiek czuje się totalnie wyobcowany wobec przyrody, kiedy staje przed jej obliczem - czy to podczas samotnej wyprawie w wysokie góry, czy też w obliczu śmiertelnej choroby swojej lub kogoś bliskiego. Przyroda go z jednej strony zadziwia swym pięknem, a z drugiej - przeraża . Człowiek nie potrafi tak naprawdę uwierzyć w to, że stanowi człon pierwotnej Natury. Wbrew nauce, która jasno mu o tym przypomina, odrzuca niejako tę prawdę, że jest niczym więcej, jak tylko zwierzęciem, a sprowadzony do roli zwierzęcia jest głęboko nieszczęśliwy. Odrzucając zwierzęcość, odrzuca także myśl o śmierci, która jawi mu się jako zupełne niezrozumiałe zaprzeczenie tej rzeczywistości, w której żyje: przekonywa siebie, że dusza jego jest nieśmiertelna, choć codziennie widzi, jak umierają jego przyjaciele i towarzysze pracy. Nie rozumie też śmierci innych ludzi i jest przerażony widokiem rozkładającego się trupa, kryje go głęboko w ziemi.
Kiedy mówi się o człowieku, że jest egoistą, że potrafi dokonywać czynów straszliwych, że głównym motywem jego działań jest pożytek, Ingarden odpowiada, że to tylko częściowa prawda o człowieku. Przecież jest czymś specyficznie ludzkim działać wyłącznie dla cudzego dobra czy szczęścia i w wypadkach wyjątkowych oddać życie dla uratowania cudzego życia, czasem nawet zupełnie obcego. Bo przecież człowiek jest jedynym stworzeniem, które czuje się upokorzone przez swe złe czyny i stara się odpokutować swoje winy. Bo przecież wreszcie człowiek jest jedynym stworzeniem, które może tworzyć dzieła i sytuacje pod żadnym względem niepożyteczne. A tworzy je tylko dla ich piękna i dla wzbogacenia przez ich istnienie świata specyficznie ludzkiego.
Powiada w końcu Ingarden, że fakt opanowania przyrody w stopniu większym niż czynią to zwierzęta również nie jest całą prawdą o człowieku. Otóż człowiek przekształcając świat, przystosowując go do swoich potrzeb, wytwarza sobie zupełnie nową rzeczywistość lub, jakby może ktoś chciał powiedzieć quasi-rzeczywistość. Raz wytworzona, stanowi ona potem znamienny składnik otaczającego go świata.
Wyjątkowość człowieka tkwi więc już w samej jego wierze w swoją wyjątkowość oraz w fakcie tworzenia i życia pośród pojęć, których sama przyroda nie zna. Ingarden stwierdza, że istnieją szczególne wartości, do realizowania których człowiek czuje się powołany. Nawet jeśli trudno je ściśle określić, bo zależą od poszczególnego typu człowieka czy epoki historycznej, to jednak faktem jest, że człowiek doznaje potrzeby, a nawet odczuwa konieczność posiadania i poznawania wartości tudzież ich realizowania o ile jest to możliwe w ogóle i w szczególności w otaczającym go świecie. Są to wartości etyczne i estetyczne, a ich realizowanie uszczęśliwia człowieka.
O niezwykłości człowieka zdaniem Ingardena świadczy jego niezwykłe dzieło, które zarazem nadaje przyrodzie nowy sens : sztuka, teorie naukowe, systemy metafizyczne lub teologiczne, języki, (...) państwa, instytucje publiczne (...) lub prywatne (...), systemy prawne, pieniądz itd. Jest to świat kultury , który nakłada na niego nowe obowiązki: wobec rodziny, narodu, historii, ojczyzny czy państwa .
To wszystko sprawia, że człowiek prawie zupełnie zapomina o naturze i o swej zwierzęcości. Jego życie nabiera znaczenia, którego na próżno by w niej szukał. Zapomina, że to jedynie cienka warstwa na jego powierzchni stanowi w nim człowieczeństwo i że to ona zmienia cały sens jego życia i jego losu. Zatopiony w świecie przez siebie wytworzonym może nawet być szczęśliwy, a świat ten okazuje się rzeczywistością trwalszą od niego samego, przekracza swym istnieniem jego życie, stanowi dziedzictwo minionych epok, ludzi, którzy już dawno nie żyją, a które on sam także stara się ubogacić.
Jednak czy człowiek tego chce, czy nie, natura mu o sobie przypomina, często w sposób bolesny. Ludzka siła twórcza nie jest przecież nieograniczona. Twory kultury to tylko cienka rzeczywistość, to twory intencjonalne, które, jak pisze Ingarden, noszą na sobie tylko pozór istnienia. Nie mają one w rzeczach materialnych pewnego oparcia - bez świadomości ludzkiej nie mogłyby zupełnie istnieć . Człowiek przeżywa dramat, kiedy jego duchowa moc zanika, ponieważ wtedy także zanika jego świat, a człowiek odkrywa oryginalne oblicze Przyrody - żywiołu w świecie go otaczającym i nawet w sobie samym, i czuje się opuszczony w świecie sobie obcym i straszliwym. Popada w prawdziwą rozpacz, czując się odartym z wszelkiego sensu, który uczynił z niego - zwierzęcia - człowiek. Gdy własne dzieło wymyka mu się z rąk, człowiek czuje, jak nieuchronnie spada poniżej własnego poziomu, swojej najgłębszej istoty: przestaje być tym, który je wytworzył. Czuje się poniżony, wynaturzony .
Tak oto jawi się obraz człowieka, którego istotą jest jego tragiczny los, wieczne rozdarcie i tęsknota za tym, czego świat dać mu nie może: Człowiek istnienie i żyje na granicy dwu istot różnych, z których tylko jedna zdaje się stanowić jego człowieczeństwo, a druga - niestety jakby więcej realna niż pierwsza - pochodzi z jego zwierzęcości i warunkuje tamtą. Jego natura to ciągły wysiłek przekraczania tkwiącej w nim zwierzęcości i wyrastania ponad nią, ponad siebie samego. Bez misji tworzenia wartości i bez tego życiowego wysiłku człowiek zapada z powrotem i bez ratunku w swoją czystą zwierzęcość, która stanowi jego śmierć. Żyjąc jednak na granicy dwóch, w żadnym z nich tak naprawdę nie jest u siebie. Rzeczywistość, z której wyrasta, czyni go nieszczęśliwym. Do świata, który się przed nim odsłania, dorosnąć nie potrafi.
Na tym polega jego rola w świecie i to jest szczególna jego cecha, wyróżniająca go spośród innych bytów, odróżniająca go od zwierząt: na rozdarciu i tęsknocie za czymś więcej niż daje mu materia, na tragicznej, samotnej walce pełnej wielu klęsk i nielicznych zwycięstw , która jednak nie jest beznadziejna - jest tym wysiłkiem, przez który człowiek realizuje wartości Dobra i Piękna. Jeżeli mu się to udaje, pewien jest w swym duchu, że nie żyje nadaremnie.

* * *

zawiodłem się tym razem na sobie
 szkoda że rzadziej się to nie zdarza
 ortograficzny niewybaczalny
 błąd popełniony mnie nie przeraża
 tu znacznie gorszym jest coś innego
 przede mną góra którą się stałem
 raz jestem mną raz inną kobietą
 przez ciekawość wszystkiego spróchniałem
 cofam teraz co powiedziałem
 to o miłości i sprawiedliwości
 skąd moja pewność że tego nie ma
 skąd ta nienawiść do życia
 chmura nadejdzie chmury nie będzie
 znowu to ja i co na to pan
 niech cię przeraża to co powtarzam
 usłysz ten wrzask niestety to ja

 zapluta społeczność macha głowami
 śmierdząca dziwka została poetką
 gdy mija mi złość ogarnia mnie wściekłość
 więc cofam się przed chorymi słowami
 spokój odbijam się od podłogi
 wyskakuję z głowy usuwam się z drogi
 ktoś łapie za nogi moje ciało
 zostawiam mu moją powłokę dawną
 a trzynasty potwór przyjdzie zimą
 mogło przestraszyć co do mnie dotarło
 czy ciągle jestem nad winą myślę
 tak bardzo chcę żeby się skończyło
 wreszcie spotkałem tę amazonkę
 nocą przyniosła dobrą wiadomość
 dalej człowieku ruszaj wrzasnęła
 i tak moje serce poczuło radość

proszę o pomoc i zmiłowanie
 usłysz proszę to moje wołanie
 wciąż wierzę w cuda chyba się uda
 czasem wytrwałem czasem złamałem
 jest spokój przebaczam

	  

Niepewność moralności

Pośród wielu pragnień, często ze sobą sprzecznych, istnieje w człowieku pragnienie życia w świecie zorganizowanym, pewnym, dającym poczucie bezpieczeństwa. Jest to świat, w którym wszystkie najważniejsze decyzje zostały już podjęte, fundamentalne odpowiedzi udzielone, wszelkie wątpliwości rozwiane. Wielu z nas wierzy, że taki świat jest możliwy, niejeden - czy to z wygody, czy z obawy utraty bezpieczeństwa, a może po prostu z dobrej wiary - w często fałszywym przekonaniu takiego uporządkowania trwa. Odnosi się to szczególnie do problemów moralnych, dotyka etyki. Człowiek chce gotowych rozwiązań, jasnych instrukcji, prostego wskazania, co jest dobre, a co złe. Co słuszne, a co błędne.
Tymczasem wśród pytań odnoszących się do etyki nie ma bodaj ani jednego, co do którego filozofowie, uczeni, moraliści czy pisarze religijni byliby w zgodzie - pisze Leszek Kołakowski w swoim eseju "Mała etyka" sugerując dalej, że tyczy się to nawet pytania o to, czym właściwie etyka się trudni, ponieważ w zależności od takiego czy innego prądu filozoficznego inaczej rozumie się jej kompetencje. Ogólnie rzecz biorąc etyka to ta dziedzina filozofii, która za przedmiot swoich dociekań ma moralność - taką definicję zazwyczaj się przyjmuje. W tej pracy chciałbym przyjrzeć się nie tyle samej etyce, co jej przedmiotowi i niepewności z nim związanej, o której pisze Leszek Kołakowski w swym eseju chcąc pokazać, że zasady żadnego systemu moralnego nie są do udowodnienia, że żadna moralność nie broni się na drodze argumentowania czysto rozumowego.
Nie ma zgody wobec zagadnień etycznych - powiada Kołakowski. O ile jeszcze ludzie raczej zgadzają się ze sobą co do tego, że w pytaniu o dobro zawiera się intuicyjne odróżnienie dobra w znaczeniu instrumentalnym czy pochodnym od dobra w moralnego, to nie ma już tej zgody, jeśli idzie o to, czy odróżnienie dobra od zła pokrywa się z odróżnieniem tego, co słuszne, od tego, co niesłuszne. Jeszcze większa niezgoda pojawia się, gdy pytamy, czy i do jakiego stopnia badania antropologiczne i psychologiczne mają znaczenie w konstruowaniu reguł moralnych, choć rozsądne zdaje się nastawienie - uważa Kołakowski - według którego nie uważamy, żeby wiedza o tym, czego ludzie pragną, co chwalą, co szanują, miała jakiekolwiek znaczenie w odpowiedzi na pytanie, co jest wartością lub jakie zachowania są naganne. Tu jednak nieuchronnie pojawia się pytanie kolejne: czy i na jakiej podstawie treść tego, co się "powinno", może być nam wiadoma? Jest to główne pytanie, które Kołakowski stawia w tym eseju i które towarzyszy nieustannie czynionemu przez autora przeglądowi wybranych rozwiązań etycznych zaproponowanych w historii przez różne prądy filozoficzne. Odpowiedź, jaka się wyłania z tych rozważań, jest raczej negatywna, choć nie pozbawia pytań etycznych sensu.
Po pierwsze Kołakowski przygląda się rozwiązaniom utylitarystycznym. Ich jądrem jest przekonanie, że istnieje faktycznie dobro, które jest znane i określane jako takie przez wszystkich, i że dobrem tym jest "szczęście" (równoznaczne z przyjemnością). Z czego wynika prosta z pozoru zasada mierzalności tego, co słuszne lub niesłuszne: czyny, które przyczyniają się do wzrostu szczęścia, są słuszne, a celem ogólnym, od którego wszystkie nasze oceny zależą, jest jak największe szczęście jak największej liczby ludzi.
Teoria ta nie broni się jednak, kiedy zauważymy, że faktycznie sprzeciwia się ona upowszechnionym tradycjom moralnym, a to, co miało być jej zaletą, staje się raczej jej wadą, ponieważ nie istnieje taki sposób, który by umożliwiał nam "przyjemność" czy "szczęście" zredukować do wspólnej skali i porównać ich rozmiary. Zdarza się przecież nierzadko w życiu, że stoimy w obliczu konfliktu niewspółmiernych wartości. Na przykład:
Czy oficer na wojnie ma prawo torturować jeńca, jeśli może wycisnąć od niego wiadomości, które mogą ocalić życie wielu żołnierzom? Cóż może być złego w tym, że składam w sądzie fałszywe zeznania na rzecz mojego przyjaciela, którego "szczęście" mogę w ten sposób powiększyć, i to nie zwiększając koniecznie cierpienia innych ludzi w żaden nieprzewidywalny sposób?
Na dodatek wszelkie poprawki utylitarystów, jak na przykład rozszerzenie pojęcia "szczęścia" o sferę przyjemności umysłowych czy artystycznych (a nie tylko fizycznych) tylko pogarsza sprawę, ponieważ ją komplikuje. Przybywa bowiem składników wzajemnie nieporównywalnych, więc i kolejnych wątpliwości:
Czy daje się moralnie usprawiedliwić popierane galerii sztuki, jeśli brak jest domów mieszkalnych?
Z utylitaryzmu wynikają niebezpieczne wręcz konsekwencje. Oto można pomyśleć, ze skoro urządzam sobie i tylko sobie jakieś przyjemności, bez wyrządzania krzywdy innym, to działanie to jest moralnie chwalebne, bo przecież przyczyniam się do wzrostu globalnej masy "szczęścia". Można także stwierdzić, że nie liczą się intencje, jakie nam przyświecają, lecz realne wyniki naszych zachowań, bo tylko one są miarą "szczęścia" na świecie.
Następnie Kołakowski przedstawia moralność opierającą się na intencjach właśnie, która szczególnie silna jest w nauce chrześcijańskiej czy w etyce kantowskiej. Wedle tej myśli to nie skutki zachowań, lecz dobra wola człowieka podlega ocenie moralnej. Najlepszym jej streszczeniem w chrześcijaństwie byłyby słynne słowa św. Augustyna "kochaj i rób, co chcesz", które zakładają, że wszystkie czyny wynikające z miłości, są dobre. Także dwa przykazania miłości: Boga i bliźniego, które św. Paweł wyróżnił, jako istotę chrześcijaństwa . Czy jednak rzeczywiście kochanie Boga i kochanie ludzi we wszystkich wypadkach z konieczności do tego samego prowadzi? Kołakowski twierdzi, że tu pewności nie ma, a wątpliwości są natury psychologicznej, jak i historycznej, ponieważ u niektórych "teocentrycznie" nastawionych chrześcijan nacisk na miłość Boga jest tak wielki, że ludzie dla nich stają się jedynie obiektami niekoniecznie godnymi miłości dla nich samych, przedmiotami lub narzędziami w rękach Boga. Z drugiej strony, czym jest owa miłość do człowieka, czy jest nią wtedy, gdy wynika z bezinteresowności, czy może tylko z chęci osiągnięcia świętości, też nie jest jasne. A jeśli nawet mówi się o całkiem bezinteresownej miłości, która wyklucza wszelkie niedoskonałości, to czy jest ona na ludzkie siły skrojona? Kołakowski kwituje te rozważania stwierdzeniem:
Gdyby konsekwentnie teocentryczni moraliści mieli moc narzucania swoich poglądów społeczeństwu i organizowania go wedle swoich zasad, można rozsądnie oczekiwać, że wynikłaby stąd nadzwyczaj opresywna forma porządku społecznego .
Kołakowski zaznacza, że przedmiotem jego krytyki nie jest chrześcijańska moralność sama w sobie, lecz pewne jej interpretacje, które zmierzają do przemodelowania jej w doskonale monistyczny system wartości i reguł. A niebezpieczeństw, które niosą z sobą tego typu systemy, jest aż nadto. Systemy te zakładają nadrzędność jednej lub kilku wartości, której wszelkie inne są im podporządkowane. Zakładają ponadto, że każda szczegółowa kwestia moralna może być jednoznacznie rozwiązana przez odwołanie się do tych wartości. Takim systemem jest więc też w sposób jednoznaczny moralność utylitarystyczna. Na czym polega słabość rozwiązań monistycznych? Żeby to ukazać jasno, Kołakowski podaje dwa proste przykłady:
Ktokolwiek twierdzi bezwarunkowo, że uprawnienia i wymogi "społeczeństwa" mają pierwszeństwo nad obowiązkami rodzinnymi, musi zapewne uznać, że nie ma niczego złego w edukacji - dość rozpowszechnionej w krajach totalitarnych - która zachęca dzieci do szpiegowania rodziców i informowania władzy o lojalnościach politycznych jego rodziny. Jeśli z drugiej strony rozstrzygamy na rzecz bezwarunkowego pierwszeństwa praw rodziny, nie powinniśmy widzieć niczego złego we wszystkich formach oszukiwania społeczeństwa.
Jednak twierdzenie, że żadne reguły moralne nie mogą być uznane w postaci absolutnej, znowu byłoby błędem (na przykład absolutny zakaz tortur, gwałtu, porzucania potrzebujących pomocy). Dotyczy to jednak niewielu zagadnień. Większość reguł nie może zgłaszać sobie roszczeń do bezwarunkowości, ponieważ zdarzają się w życiu sytuacje niejednoznaczne lub takie, w których te reguły najzwyczajniej tracą sens (na przykład reguła prawdomówności w sytuacji ochrony niewinnych ludzi przed prześladowaniem).
Jedną z kolejnych poruszonych przez Kołakowskiego kwestii jest propozycja moralności opartej na instynkcie. Propozycja ta bierze się z przekonania dziewiętnastowiecznych ewolucjonistów, że nie ma istotnej różnicy między zachowaniem zwierzęcym i ludzkim w tym sensie, iż normy moralne traktować należy jako przedłużenie popędów, które powszechnie w naturze działają, mianowicie sprzyjają zachowaniu gatunku. Wynikałoby z tego, że etyka, identycznie jak inne wytwory cywilizacji, rozważana musiałaby być w ścisłych kategoriach jej użyteczności dla przetrwania. Czy to możliwe? Czy takie stawienie problemu ma jakieś uzasadnienie kulturowe? Kołakowski sugeruje, że nie, pytając retorycznie:
Czy mamy ważyć się na przypuszczenie, że chytra i opatrznościowa natura postanowiła któregoś dnia, iż gatunek ludzki w ogólnym bilansie ma więcej szans na przetrwanie, jeśli uniwersalna solidarność ludzka zastąpi więzi plemienne, po czym wyprodukowała Buddę, Asiokę, Jezusa Chrystusa, św. Pawła i stoików, żeby zadanie to wykonali?
Odrzucając kolejne pomysły mające na celu stworzenie sprawnego systemu moralności, który dawałby gotowe rozwiązania i jasno określał, co jest dobre, a co nie, człowiek traci w końcu zbytnią pewność siebie i wiarę w osiągnięcie celu. Pojawia się jednak jeszcze nadzieja, że może dałoby się zbudować chociaż jakąś moralność minimalną. Ideę tę omawia Kołakowski na dalszych stronach swego eseju. Zapytuje, jakie prawa miałyby wchodzić w skład takiego minimalistycznego systemu. Zapewne te, które są nieodzowne dla trwania cywilizacji. Jednak i tu rodzą się problemy, bo według wytycznych którego systemu moralnego mielibyśmy zdecydować, czy dana zasada jest już czy jeszcze nie godna tego, by wpisać ją do tych praw podstawowych? Kołakowski podaje tu przykład wzięty z moralności seksualnej. Wylicza dwanaście dyskutowanych często w kategoriach moralnych zachowań i wskazuje, że tylko dwa pierwsze są akceptowane lub słabo egzekwowane przez moralistów chrześcijańskich (współżycie seksualne w małżeństwie bez użycia środków zapobiegania ciąży i zapobieganie ciąży), a zarazem tylko dwa ostatnie nie są akceptowane przez żaden z systemów (gwałt i gwałt na dziecku). Kołakowski wątpi w to, że gdyby chcieć zbudować taki minimalistyczny system moralności, który w dziedzinie seksualności jedynie zakazywałby gwałtu, to rzeczywiście nie groziłoby to w niczym cywilizacji, dodając przy tym:
Powiedzenie, że ludzie tak czy owak gwałcą istniejące kodeksy w ogromnych rozmiarach [a cywilizacja jednak trwa], nie jest argumentem na rzecz zniesienia odpowiednich reguł; zachodzi ogromna różnica między społeczeństwem, w którym pewne normy moralne, jak np. zakaz cudzołóstwa, są bardzo pospolicie gwałcone, lecz uchodzą mimo to za prawomocne, a takim, gdzie normy te zostały po prostu unieważnione. (...) Obłuda jest wielkim wynalazkiem cywilizacyjnym i nieodzownym narzędziem stabilności.
Co w tej sytuacji niepewności moralnej powinniśmy robić? Czy domagać się stworzenia nowej etyki? Autor "Małej etyki" odpowiada, że mijałoby się to z celem. Przecież etyka tak czy owak istnieje, a domaganie się innej, niż ta obowiązująca, sprowadzałoby się raczej do jej redukcji czy likwidacji. Na przykład, gdyby chcieć z moralności chrześcijańskiej wykreślić niektóre z przykazań jako nieodpowiednich w dzisiejszych czasach, byłby to postulat dziwaczny i zapewne sprzeczny wewnętrznie, bo wezwanie, by etyka polegała na aprobacie istniejących sposobów zachowania, jest normatywnym sądem powiadających, że wszystkie normatywne sądy powinny być unieważnione. A budowanie nowej etyki polegającej na tym, że żadnej etyki nie ma, jest nonsensem.
Nawet jeśli mowa jest o budowaniu "nowej etyki" w innym sensie, mianowicie z próbą stanięcia wobec nowych dylematów i trudności, które kiedyś nie były znane ludzkości, Kołakowski odpowiada, że to również jest nieuzasadnione. Bo te nowe problemy są nowe jedynie pod względem technicznym, ale nie moralnym:
Fakt, że przerywanie ciąży jest technicznie łatwe, nie zmienia kwestii jego prawomocności moralnej, podobnie jak nowe techniki militarne nie wpływają na to, by pojęcie "sprawiedliwej winy" było lepiej albo gorzej zdefiniowane.
Leszek Kołakowski pokazuje w swym eseju, jak bardzo moralność jest rzeczą niepewną, ale zarazem ważną i potrzebną. Autor stoi na stanowisku, że wypracowane na przestrzeni wielu wieków systemy moralne (za najszlachetniejszy uważa system moralności chrześcijańskiej) nie potrzebują reformy, podobnie jak cywilizacja nie potrzebuje ich zniesienia. Ukazując ich słabość, paradoksalnie działa na rzecz ich umocnienia. Budzi w czytelniku świadomość moralną, każe uzmysłowić sobie wady i zalety wyznawanych poglądów, co czyni człowieka bardziej za nie odpowiedzialnym. To wszystko sprawia, że człowiek także dziś wyłania się jako coś innego, niż tylko jeden wśród wielu gatunków zoologicznych .

* * *


		             jeżeli to wszystko jest prawdą
			   tego nie wiem ale wszyscy kłamią
			   nie wierzę w ani jedno słowo
			   co zbyt pięknym by się okazało
				   a może ona to ja
				   lalala
				   albo ona to on
				   więc kto
			   a jeśli to wszystko jest prawdą
			   czy to możliwe
			   ktoś udaje mnie gdy patrzę na niego
			   co o tym myśleć

	  

O relacji między filozofią a teologią

Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy - to pierwsze słowa encykliki Fides et ratio, w której Jan Paweł II dotykał kwestii relacji między tymi dwoma dziedzinami. Chciałbym głównie na przykładzie czwartego rozdziału owej encykliki "Relacja między wiarą a rozumem" przyjrzeć się temu zagadnieniu ukazanemu przez papieża poprzez pryzmat wzajemnych relacji teologii i filozofii, do których wiara i rozum często się tu sprowadzają.
Analiza tych relacji nie jest w historii czymś nowym - przecież już na samym początku chrześcijaństwa trzeba było stawić czoła liczącej ok. siedemset lat ugruntowanej filozofii greckiej, w jakiś sposób relacje między wiarą a rozumem uporządkować. O etapach tego spotkania wiary chrześcijańskiej z zastaną filozofią grecką pisze papież, aby później określić bliżej relacje zachodzące między wiarą a rozumem.
Pierwszym takim spotkaniem była dysputa św. Pawła z "niektórymi z filozofów epikurejskich i stoickich" na ateńskim Areopagu. Jej analiza egzegetyczna (...) pozwala w niej dostrzec liczne aluzje do rozpowszechnionych wówczas poglądów, wywodzących się głównie z myśli stoickiej, co nie było przypadkiem, ponieważ pierwsi chrześcijanie, by być zrozumiałymi także przez pogan musieli wykorzystywać także naturalne poznanie Boga i głos sumienia każdego człowieka.
Do spotkania chrześcijańskiej wiary z zastaną filozofią nie dochodziło jednak łatwo. Chrześcijanie zachowywali ostrożność, o której papież pisze wspominając słowa tego samego św. Pawła z Listu do Kolosan: Baczcie, aby kto was nie zagarnął w niewolę przez tę filozofię będącą czczym oszustwem, opartą na ludzkiej tylko tradycji, na żywiołach świata, a nie na Chrystusie.
Ówczesny brak zaufania, ale i zainteresowania, filozofią wśród chrześcijan Jan Paweł II wyjaśnia w ten sposób:
W rzeczywistości dzięki spotkaniu z Ewangelią uzyskiwali oni tak wyczerpującą odpowiedź na dotąd nie rozstrzygnięte pytanie o sens życia, że uczęszczanie do szkół filozofów wydawało im się praktyką oderwaną od rzeczywistości i pod pewnymi względami przestarzałą.
Jednakże do spotkania teologii z filozofią z biegiem czasu coraz częściej dochodziło. Kolejne jego etapy dostarczały zarazem nowych propozycji porządkowania wzajemnych relacji między tymi dwoma rzeczywistościami. Oto św. Justyn i Klemens Aleksandryjski zachowali dla filozofii wielkie uznanie, uważając jednak przy tym, że jedyną niezawodną filozofią jest chrześcijaństwo, a filozofia grecka jest wprowadzeniem w wiarę .
Papież wspomina o procesie krytycznego przyswajania sobie przez chrześcijan myśli filozoficznej. Wymienia tu postać Orygenesa, który posługując się myślą platońską odpierał zarzuty wysuwane przez filozofa Celsusa. Wymienia Ojców Kapadockich, Dionizego Areopagitę i przede wszystkim św. Augustyna, który w procesie chrystianizacji myśli platońskiej i neoplatońskiej odegrał niebagatelną rolę tworząc pierwszą wielką syntezę myśli filozoficznej i teologicznej, w której zbiegały się różne nurty myśli greckiej i łacińskiej.
Wśród Ojców Wschodu i Zachodu zdarzały się postawy zupełnie różne. Przykładem krytycznej jest postawa Tertuliana, który odrzucał spuściznę filozoficzną starożytnej Grecji, jako najzupełniej nieprzydatną wierzącym w Chrystusa. Myśliciele scholastyczni natomiast, jak św. Anzelm, zachęcali do łączenia wiary i rozumu.
Św. Tomaszowi z Akwinu, który w opisywanym procesie odegrał bardzo szczególną rolę, Jan Paweł II w swej encyklice poświęca szczególne miejsce, zaznaczając nieprzemijającą nowość jego myśli:
W epoce, gdy chrześcijańscy myśliciele odkrywali na nowo skarby filozofii starożytnej, a ściślej arystotelesowskiej, wielką zasługą Tomasza było ukazanie w pełnym świetle harmonii istniejącej między rozumem a wiarą. Skoro zarówno światło wiary, jak i światło rozumu pochodzą od boga - dowodził - to nie mogą sobie wzajemnie zaprzeczać.
Autor ukazuje św. Tomasza jako tego, który uznał, że badanie natury może przyczynić się zrozumienia Bożego Objawienia. Wiara w ujęciu Tomasza nie lęka się więc rozumu, szuka jego pomocy, pokłada w nim ufność. Opiera się ona tak na rozumie, jak łaska na naturze, natomiast rozum oświecony przez wiarę zostaje uwolniony od ułomności i ograniczeń, których źródłem jest nieposłuszeństwo grzechu, i zyskuje potrzebną moc, by wznieść się ku poznaniu tajemnicy Boga w Trójcy Jedynego. Tomasz jawi się tu jako ten, który obok nadprzyrodzonego charakteru wiary, podkreślał jej rozumność, a zarazem przyrodzoną mądrość ukazywał także jako dar Ducha Świętego, łącząc tym samym dwa, jak nadal sądzą niektórzy - nie do pogodzenia, światy rozumu i wiary.
Jednocześnie był św. Tomasz obok św. Alberta pierwszym, który uznał, że teologia, filozofia i wszelkie inne dyscypliny nauki potrzebują autonomii, by owocnie funkcjonować. To słuszne - jak pisze Jan Paweł II - rozgraniczenie przyjęło jednak z końcem średniowiecza postać szkodliwego rozdziału. Doprowadzono do radykalizacji stanowisk i powstania filozofii w zupełności oderwanej od treści wiary, czego skutkiem było równoległe narastanie nieufności wobec samego rozumu. Stąd zrodziły się sceptyzm i agnostycyzm, które z jednej strony miały rozszerzać przestrzeń wiary, a z drugiej pozbawić ją wszelkich racjonalnych odniesień . Rozwój filozofii dokonujący się w nowożytności w stopniowym oddalaniu się od chrześcijańskiego Objawienia sprowadził w końcu oba te obszary na pozycje sprzeczne, co w XIX wieku osiągnęło apogeum. Powstałe formy humanizmu ateistycznego uznały wiarę za coś niebywale alienującego i szkodliwego, nie wahając się przy tym - jak pisze papież - nadać sobie statusu nowych religii, stając się tym samym podstawą nowych programów społecznych i politycznych i skutkując w ostateczności powstaniem systemów totalitarnych . Analogicznie w sferze nauk przyrodniczych zerwano wszelkie powiązania z chrześcijańską wizją świata i opierając się na założeniach mentalności pozytywistycznej odcięto się radykalnie od wizji metafizycznej i moralnej. Ludzie nauki nierzadko zrezygnowali z odniesień etycznych ulegając logice rynku czy też pokusie zdobycia demiurgicznej władzy nad przyrodą, a nawet nad samym bytem ludzkim.
Konsekwencja takiego stanu rzeczy to nihilizm, filozofia nicości, w którą uciekają ci, którzy stracili nadzieję poznania prawdy. Dla jej zwolenników życie jest jedynie sposobnością do poszukiwania doznań i doświadczeń, wśród których na pierwszy plan wysuwa się to, co przemijające. Z takiej nihilistycznej wizji życia wynika automatycznie pogląd, że nie należy podejmować żadnych trwałych zobowiązań, ponieważ wszystko jest ulotne i tymczasowe.
Papież wskazuje, że w tym procesie zmieniła się też rola samej filozofii. We współczesnej kulturze nie ma już ona statusu uniwersalnej wiedzy i mądrości. Jest tylko jedną z wielu dziedzin ludzkiego poznania. Przeszła na pozycję drugoplanową na rzecz innych form poznania racjonalnego, które już nie kontemplują prawdy, nie szukają ostatecznego celu i sensu życia, lecz służą osiąganiu doraźnych celów, korzyści i władzy.
Obserwując pogłębiający się proces rozdziału między wiarą a filozofią, Jan Paweł II zauważa także istnienie cennych zagadnień w refleksji tych, którzy do tego rozdziału się przyczynili:
Takie zalążki myśli znajdują się na przykład w głębokich analizach postrzegania i doświadczenia, wyobraźni i nieświadomości, osobowości i intersubiektywności, wolności i wartości, czasu i historii. Także zagadnienie śmierci może stać się dla każdego myśliciela surowym wezwaniem do poszukiwania we własnym wnętrzu prawdziwego sensu swojego życia.
Tym samym papież jasno daje do zrozumienia, że trzeba na nowo uporządkować relację między rozumem filozoficznym, a teologią, bo tylko wzajemna zdrowa relacja tych dwóch dziedzin jest w stanie je ubogacić o to, co straciły, osłabione w swych wzajemnych relacjach. A straciły wiele. Rozum, pozbawiony oparcia w wierze, zboczył gdzieś na manowce. Wiara zaś skupiła się na uczuciach, przeżyciach, ryzykując utratę swej uniwersalności.
Zajmując się w encyklice Fides et ratio zagadnieniem relacji między filozofią a teologią, Jan Paweł II podjął problem stary, o długiej historii, ale ważny także dziś i rozmaicie rozwiązywany. W zależności od zajmowanego stanowiska twierdzi się dziś, że filozofia i teologia są od siebie zupełnie niezależne, więc jedna i druga zachowuje autonomię, albo, że są dziedzinami wzajemnie sprzecznymi, lub też, że się wzajemnie dopełniają, tworząc wspólną całość. Papież zdecydowanie opowiada się za tym trzecim rozwiązaniem: harmonią poznania filozoficznego i teologicznego. Przestrzega przy tym:
Złudne jest mniemanie, że wiara może silniej oddziaływać na słaby rozum; przeciwnie, jest wówczas narażona na poważne niebezpieczeństwo, może bowiem zostać sprowadzona do poziomu mitu lub przesądu. Analogicznie, gdy rozum nie ma do czynienia z dojrzałą wiarą, brakuje mu bodźca, który kazałby skupić uwagę na specyfice i głębi bytu.
W omówionym tu rozdziale encykliki Fides et ratio o relacji między wiarą a rozumem Jan Paweł II wzywa, aby teologia i filozofia odbudowały swą głęboką jedność. Wezwanie to potwierdza w innych miejscach słowami: Istnieje wręcz głęboka więź łącząca pracę teologa z filozoficznym poszukiwaniem prawdy , a poszukiwanie to ma się przyczyniać swą refleksją racjonalną i krytyczną do tego, by teologia jako rozumienie wiary była owocna i skuteczna.

* * *

z nadzieją że nie ten świat
    choć tu czasem też dobrze
    a ta chęć daje coś jeszcze
    nadzieję że miłość nie spocznie

    jednak nie mogę zapomnieć
    nie mam aż tyle fantazji
    by przemóc się w sobie uwierzyć
    by sobie to wyobrazić
    a przyroda powoli się zbiera
    powoli do snu przyodziewa
    spala się śnieg ten co spada
    rozpada się niczym poeta

    krzycz jeśli masz tyle siły
    wołaj mnie i przekonaj
    boję się o mnie o ciebie
    a może boję się o nas


	  

wesoly Mnich

Mnich Miodek nie zawsze sobie folgował. Czasem sobie kolonizował, choć zdarzało się to incydentalnie. Miał jakieś akweny na oku, ponieważ uciekał przed tajemniczymi Portugalczykami, którzy porą zimową zmuszali go do niefortunnej ucieczki, gdzieś przy ujściu dwóch rzek, co do których zdania są podzielone. Wybitny naukowiec z Ameryki zdecydował się kiedyś zbadać tę sprawę, jednak mając przeciw sobie silną opozycję na uczelni, abdykował. Dlatego przemilczmy jego nazwisko, bo i nas ktoś spostponuje i dojdzie do tego, że specjaliści w ogródku tego zagadnienia będą i nasze nazwiska pomijać szerokim jak głupi do sera łukiem, prawda. Nie wiem, czy by to nie było zbyt surowe, ale jest to prawdopodobne, przecież niejeden znany anonim miał już tego typu problemy z buntownikami. A przecież mamy dość swoich kłopotów trochę. Szczęśliwie jednak nie jest to akurat najważniejsze, jak te rzeki się zwały, a jak zwał je kto inny. Na przykład pewien kapelan z Arabii Saudyjskiej, czy pan Andrzej z Torunia, autor szeroko publikowanych publikacji na temat Chińczyków i ich filozofii. Pytanie brzmi, czy Chińczycy mają filozofię. Bo o ile mówi się o filozofii arabskiej, to ma się ją na myśli. W końcu można sobie przypomnieć niejakiego Awicennę, choć to jego pseudonim. Wiadomo, zagubiony, nieznany Europie Arystoteles i różne takie tam. Może to znowu wina tych okropnych pozytywistów! Ale wracając do Miodka i tej jego eskapady. Może miał i niefart, ale nie przestał się uśmiechać. Bo był wesołym mnichem Miodkiem.

dr John Brosman

* * *


				   ...chcę opowiedzieć o kropce
				   nie wiem czy mi się uda
				   przyjedź przyjadę w sobotę
				   noc była krótka czy długa
				   związane bluszczem dwa ciała
				   splątane w uściskach się chłoną
				   czas pytań zwątpienia i wahań
				   bądź bliżej tul się i całuj

				   chcę przedstawić waldemara
				   oto waldemar przed wami
				   ma fajne spodnie z frędzlami
				   zresztą zobaczcie to sami
				   rock'n'roll is dead
				   leny krawic said

				   dlaczego nie mówisz
				   o wszystkim gdy pytam
				   przecież masz siedemnaście lat
				   zdobyłaś doświadczenie
				   i nie jesteś już małą dziewczynką
				   więc proszę z całego serca
				   wyjaśnij bo ja tego nie wiem
				   bo jeśli naprawdę istniejesz to
				   skąd wzięłaś się na tym świecie
				   
				   co ma oznaczać ta pogarda
				   w głosie kolegi wyczuwalna
				   ja nie śpię i słowa słyszę
				   kolega mi wisi jak ja mu wiszę

				   chcę jeszcze dodać cokolwiek
				   zapełnić jakimś symbolem
				   położyć głowę na pieńku
				   odrąbać rolandem toporem
				   
				   mocno przyciska do siebie
				   tak żebym nagle nie uciekł
				   i żeby zwalczyć tęsknotę
				   pocałunek

				   że miłość się piętnem odkłada
				   chcę jeszcze o tym powiedzieć
				   miłości muzyka kocia
				   miłości muzyka reggae
				   chcę chyba tego co ty... 	

	  

Tajniaki 2007


PŁYTA
Indabisu - Vavamuffin
Tischner - Voo Voo Nootki i Trebunie-Tutki

ZESPÓŁ/ARTYSTA
Strachy Na Lachy
Maleo

FILM
Wszystko będzie dobrze - reż. Tomasz Wiszniewski
Księżniczki - reż. Fernando León de Aranoa

KSIĄŻKA
Tabletki z krzyżykiem - Szymon Hołownia
Ludzie błogosławieństw - Stanisław Biel SJ

CZASOPISMO
Zeszyty Karmelitańskie
Tygodnik Powszechny

AUDYCJA
Uczta - za stołem Słowa - Michał Kęska i ks. Michał Muszyńki, Radio Józef
Na Indeksie - Randa Ombach, Radio Józef

TAJNIAK SPECJALNY
Pidżama Porno - za całokształt
Paulina Iwińska - za audycję Dekalog Współczesnych

szacowne grono


					...dojrzewa ta myśl
					o sabotażu
					jestem tchórzem
					mówię od razu
					tyle o niczym
					jeszcze chciałem powiedzieć
					bo ja przyjaciele
					z was się śmieję...

					...opowieść otwarta
					sam nie wiem co dalej
					być może kawa
					telefon spotkanie
					trzynaście obrazków
					się przewinęło
					gdzie taniec z alicją
					a gdzie z magdaleną...

					...kiedyś myślałeś
					że coś dostałeś
					coś czasem się wali
					przygniata cię
					powoli do końca
					choć historia otwarta
					tak wiele do głowy
         					czy tynfa jest warta...

					...tak mam nadzieję
					że kawy nam zrobię
					opowieść nie kończy
					to ja mówić kończę
					wy biegać będziecie
					po co nie wiecie
					nastała zima
					lub w pewnym sensie...

					...po czterech piosenkach
					między linijkami
					epokowa chwila
					i sobie pogadali
					i przygniotła go niewiara
					że cokolwiek się uda
					i narzekał
					maruda...

					...do końca już tylko
					pięć dni pozostało
					nie powiem bo nie chcę
					co będzie się działo
					czekając na dzwonek
					przeczytam wiersze
					dziś pozdrawiam cienie
					za nimi też tęsknię...


	  

Indeks Ksiąg Zakazanych i Nakazanych

Tom dziewiętnasty

  1. Dwie są drogi - ks. Józef Naumowicz
  2. Wokół Biblii - z ks. Józefem Tischnerem rozmawia Ewelina Puczek
  3. Drugi list do Koryntian
  4. List do Galatów
  5. Pierwszy list św. Jana
  6. Deus caritas est - Benedykt XVI
  7. Redemptor hominis - Jan Paweł II
  8. Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony - Anna Świderkówna
  9. List do Efezjan
  10. List do Filipian
  11. Tabletki z krzyżykiem - Szymon Hołownia

Wielki Inkwizytor

	  
potrafię krzyczeć sam przeciw sobie
wtedy zdziwienie narasta w tobie
to mnie podnieca żeby tumana
zbić z jego toku rozumowania
klarując sobie że jestem gnojem
każdy wnioskuje tak jak sam czuje
o moich kłamstwach i myślach świńskich 
ten powie głośno kto ma te myśli

miałem powiedzieć zdań ładnych kilka
lecz mi się nie chce wyjąć ich z tyłka
otwieram oczy uszu nadstawiam
czego się dowiem się zastanawiam
znowu przemawiasz swym mądrym tonem
chcesz mnie omamić szarym kolorem
ja jednak widzę gdy patrzę z bliska
białe i czarne plamy na pyskach

	  

Posłowie

* * *

na początku
był wiersz
rozkwitający łąki
uczuć unoszonych na
płowym grzbiecie
rzeki chwil niczym
europa
Halszka Olsińska "Kolej rzeczy"

Najpierw były opowieści o Sokratesie. O jego dowcipie, którym zapędzał rozmówcę w kozi róg. Wyrwane z kontekstu złote myśli Heraklita czy Kartezjusza. Pascala i Kanta. Utopie społeczne. Pierwsze doświadczenie przemijania, śmierci i pierwszy niepokój. Narastająca niepewność sensu, Boga, istnienia. Demoralizacja. Totalne zagubienie połączone z przeczuciem Obecności. Tęsknota za Sakramentem. Więc poszukiwanie Go w muzyce, poezji, przyrodzie, człowieku. W magii. Gniew, alienacja, młodzieńczy idealizm. Religia symboli i ekspresji. Depresja.
Kwestia Zbigniewa i egzystencjalny kryzys. Życie bez Sensu jest bez sensu. "Na każdym kroku cytują Boga i ciekaw jestem, co na to Bóg"...
Nic by z tego nie było, gdyby nie doświadczenie Boga.
 
Sztuka prowadzenia rozmowy. Dyskusji. Jedni przekonują rzeczową argumentacją, inni graniem na uczuciach. Ci pierwsi drążą, badają znaczenie każdego słowa. Drudzy robią się czerwoni, wypuszczają z siebie łzy lub wrzask. W dyskusji jednak niekoniecznie chodzi o to, by kogoś do czegoś przekonać. Spotkanie z drugim człowiekiem to przekraczanie siebie. Spotkać znaczy poznać. To, a nie indoktrynacja, jest celem rozmowy.

PS. Jakieś stare opowiadanie.

"Zmieniło się. Czy nagle i wszystko? Pewnie nie, ale to takie efektowne... Właśnie za te teatralne efekciarstwa Cię kocham.
To nieprawda. One nie są ani tanie, ani nie stanowią jedynego powodu do miłości" - tak sobie myślał. Można by teraz walnąć jakąś puentę - tanią ale zaskakującą. A może na odwrót. Był chomikiem i rozmyślał na temat klatki, w której mieszkał.
Tak, nie dość, że to tanie, to jeszcze głupie. Albo gorzej niż głupie. Ale jakie? Nie jest łatwo wymyślać zdania z dobrze brzmiącymi wyrazami.
No ale o czym on mógł rozmyślać, żeby nie było banalnie, a ja żebym uznany został przez pewnego przemądrzalca za artystę? Co do niego, to akurat mam sposób. Tania sztuczka erotyczna - goła noga wystająca z pornosa, a nad tym zachwyt podmiotu lirycznego... Przemądrzalec poklepie mnie po ramieniu z uznaniem i rzuci to swoje: "Wiemy, wiemy... "
Drodzy ludzie. Niby tyle fajności w was (i we mnie też) drzemie...
Nie ważne. W końcu kim ja jestem...

* * *





okładka

(grafika: malarz seba)

© Podziemne Pismo Tajniak