PODZIEMNE PISMO TAJNIAK
dodatek G - 25 lutego 2007

Wstęp

* * *

my jesteśmy śmiech - wszechmogący śmiech
my jesteśmy śpiew - zapomniany śpiew
my jesteśmy ziarna - rozrzucone ziarna
my jesteśmy armia - niewidzialna armia
(Tomasz Budzyński)

Stojąc po kostki w wodzie, a może po pas. Za plecami pustynia. Przed nami Kanaan. Żyjemy w wodzie. Trudno zauważyć, z której strony działa na nas manipulacja. Gdzie jest sojusznik? A propo Darka Malejonka. Czytaliśmy dopiero co wywiad w takiej gazetce regałowej, gdzie wypytywano członków reaktywowanego Izraela. Kompleks sceny niezaleźnej: Maleo poszedł w Babilon, w Kościół. Teraz może trochę wyluzował, dlatego mogło dojść do reaktywacji. Ciekawe, szczególnie w kontekście tych donosów, co docierały do nas od lat, że Izrael jest zwarty i gotowy - czeka tylko na Brylewskiego, bo to on rozwiązał zespół i to on nie chce powrotu. Ciekawe, dwa tygodnie wcześniej, w rozmowie z K. F. sformułowalismy tezę przeciwną: Brylu wyluzował trochę ostatnio. Stąd reaktywacja. Tymczasem prawda jest w słowach tych dwóch panów. Powiedzieć, że leży po środku, byłoby nietaktem. Bo to jakby powiedzieć, że do nikogo ona nie należy. A ona należy właśnie do nich, którzy dali świadectwo przyjaźni. To jest porozumienie ponad podziałami. Pierdzielę politykę, chcę być z wami. Lewica się z prawicą nidy nie dogada, ale sztuka się opiera na innych zasadach. A właśnie, sztuka. Czy może istnieć bez Boga? Czy może istnieć bez piękna? Każdy ma taką sztukę, na jaką sobie zasłużył.
Leszek Kołakowski dostał znowu nagrodę. Znowu wielką. Tym razem jerozolimską. Niektórzy filozofowie ciągle mają za złe coś jemu. Pytanie: jak można być tak zacietrzewionym. Z doswiadczenia wiemy, że o zacietrzewienie łatwiej. To wybaczenie jest niezrozumiałe. Wybaczenie jest niemożliwe. Czasem budzimy się z poczuciem porażki - myślało się, że już dawno po kłopocie, a tu nienawiść od nowa zżera nas od środka. I co z tego, że minęły lata. Rzeczy niemożliwe robili ludzie specjalnie szkoleni. Widzieliście, co potrafią karatecy? Skojarzyli się cichociemni - w czasie wojny specjalnie szkoleni, a potem zrzucani. Potem ich rolę pełniła rzekoma amerykańska stonka. Myśmy ją zbierali. Myśmy tropili tych, co biletów nie kasują w akupanckich autobusach. Co butów w szkołach nie zmieniają. A czy naszym obowiązkiem nie było zniszczenie tego systemu? Żadna praca u podstaw. Bohaterami narodowymi są znienawidzeni prywaciarze, bumelanci i zdrajcy - to oni pokonali okupanta.
Nie ma innego doświadczenia niż religijne, powiedział podobno Leszek Kołakowski. Mamy fajne filiżanki w tajnej siedzibie. Tajną siedzibę trzymamy w pustelni. Tu są pająki, mrówki, mole. Jest Biblia Jerozolimska - to taka pamiątka po Warszawie. To wielkie miasto było doświadczeniem pustyni. Samo w sobie jest tylko symbolem, tak jak symboliczna była klamra szumu medialnego, do którego ześmy trochę ręki przyłożyli. A jest taki mit pokutujący, że nieważne jaki masz światopogląd, ważne, żebyś był dobrym człowiekiem. Że nieważne w co wierzysz, ważne, żebyś podłym nie był. Jasne, jeśli idzie o moralność, pewnie tak jest. Tyle że ci, którzy w moralności pokładają ostateczną nadzieję, przegrali. Bo nikt nie jest bez winy. Nikt nie zasłużył na nagrodę.
Ostatecznie nie chodzi ani o moralność, ani o wybór takiego czy innego modelu metafizycznego. Chodzi jedynie o to, żeby w najtrudniejszym momencie złapać się Bożej ręki i nie utonąć.

* * *



spisy

Tajniaki 2006

Płyta roku:

888 - 2 Tm 2,3

Reggaemova - Maleo Reggae Rockers

 

Film roku:

Wszyscy jesteśmy Chrystusami - reż. Marek Koterski

Volver - reż. Pedro Almodovar

Jasminum - reż. Jan Jakub Kolski

 

Książka roku:

Podróże z Herodotem - Ryszard Kapuściński

Dwie są drogi - ks. Józef Naumowicz

Wzywany czy niewzywany Bóg się tutaj zjawi - ks. Tomas Halik

Metafizyczny pejzaż - o. Tadeusz Bartoś

* * *



Indeks Ksiąg Zakazanych i Nakazanych

Tom osiemnasty

  1. Rozmowy o Biblii. Nowy Testament - Anna Świderkówna
  2. List do Rzymian
  3. W przyjaźni z Bogiem. Prawdy o życiu duchowym człowieka - o. Roger Nicolas Vissaux
  4. Pierwszy list do Koryntian
  5. Podróże z Herodotem - Ryszard Kapuściński

Wielki Inkwizytor


mnich Miodek

Wypowiedź Johna Brossmana z ostatniej chwili

Moja prababcia pracowała u brata Leopolda Staffa, też Staffa zresztą. Miała staff z pierwszej ręki. Chodziła z nim często nad staff. Nieprawdą jest jednak, że brat Staffa był bratem Staffem czyli współbratem. Był tylko bratem Staffa - Staffem. Choć raz ktoś powiedział o nim psubrat. W tamtych czasach nie było chyba jeszcze zakazu wypalania trawy. Zresztą żyjątka ginęły w płomieniach i w dymie.

po angielsku powiedział te słowa John Brosman
a w ostatniej chwili zdążył je przetłumaczyć
jeden z naszych redaktorów



3 po 3

Spotkanie źródłem poznania i przedmiotu nauk

Elementarz metafizyki Mieczysława Gogacza w sposób jasny i zwięzły opisuje najważniejsze zagadnienia i problemy, którymi filozofia pierwsza się zajmuje. Jak napisano w przedmowie, stanowi ją "ukazywanie powodów tego, czym byt jest i że jest, zarazem wszystkiego, co podstawowe i wyjściowe w uprawianiu metafizyki". Przy czym warto zaznaczyć, że autor czyni to w sposób niezwykle interesujący, a dzięki niebanalnemu ujęciu metafizyki przez pryzmat spotkania, raz po raz intrygujący.
Właśnie o spotkaniu i jego skutkach pisze profesor Gogacz już w pierwszym rozdziale Elementarza, ponieważ według niego to właśnie spotkanie jest początkiem metafizyki - "źródłem poznania i przedmiotu nauk". Jest to więź, która łączy dwa byty i która w przypadku bytów osobowych może być rozumiana jako obecność. Rozważa jednak głównie spotkanie jako więź między bytem realnym, a człowiekiem, który jest obdarzony zdolnością poznawania - czyli "odbierania tego, co przekazuje w spotkaniu byt z nami powiązany". Byt, o którym mowa, jest oczywiście realnie istniejącą, odrębną i wewnętrznie złożoną jednostką zapoczątkowaną przez akt istnienia, który komponuje w niej jej istotę.
Istota jest tym, co sprawia, że dany byt jest osobnym bytem realnym, a rozumiana jako "powiązana z odpowiednimi dla niej, oddziałującymi na nią bytami", jako "wzbogacona skutkami oddziałujących na nią bytów", nazywana jest naturą.
Opisując sposób, w który człowiek poznając las i poszczególne drzewa (zmienia się tu coś w człowieku, lecz nie zmienia się nic w lesie), pisze autor o kierunku oddziaływań: byt poznawany oddziałuje na ten, który odbiera informację. Taki kierunek, w przeciwieństwie do idealizmu, według którego człowiek "kieruje się do bytu poznawanego i wybiera sobie interesujące informacje", profesor Gogacz nazywa realizmem. Opisuje proces poznania niewyraźnego, który w tym porządku poznawczym ma pierwszeństwo przed poznaniem wyraźnym: najpierw uświadamiamy sobie to, co odbierają nasze władze zmysłowe, a dopiero później nabyte informacje sobie porządkujemy, by poznać byt informujący nas o sobie. Dzięki temu powstają szczegółowe nauki, które wiedzę porządkują w zależności od swych odpowiednich zainteresowań.
Kiedy więc następuje spotkanie między człowiekiem, a jakimś bytem przez niego poznawanym, na skutek oddziaływania pojawiają się informacje - człowiek poznaje las i poszczególne drzewo, które odróżnia tak od siebie, jak i od innych drzew. Widzi więc człowiek nie tylko, że dane drzewo jest podobne do innych drzew (np. zielone, jak inne drzewa), ale także odrębne, samo w sobie i realne. Tu profesor Gogacz zauważa, że "gdyby nie było realne, nie mogłoby na nas oddziałać, gdyż nicość, to, czego nie ma, nie może przekazać żadnej informacji".
Te najgłębsze treści bytu, jak odrębność, jedność, realność, nazywają się jego wewnętrznym tworzywem lub też jego pryncypiami. Wynika z tego, że wraz z materiałem odebranym przez zmysły, inna władza poznawcza, intelekt możnościowy, odebrała istotne własności pryncypia, a pierwszym skutkiem tego niewyraźnego poznania jest skierowanie się człowieka do poznawanego bytu. Intelekt i wola powodują natomiast, że "budujące się więzi stają się sposobem naszego zetknięcia się z oddziałującym na nas bytem".
Więzi te nazywa Gogacz wiarą, nadzieją i miłością definiując je w nastepujący sposób. Miłość to pełne życzliwości współprzebywanie. Wzajemne otwarcie się na siebie bytów to wiara. Natomiast przebywanie w tej życzliwości i otwartości to nadzieja.
Zatem zetknięcie się z oddziałującym bytem jest miłujące i ufne - gdy docieramy do niego poprzez relacje miłości, wiary i nadziei, jesteśmy zaskoczeni, a wręcz zdumieni tym, że odebrane przez nas pryncypia rzeczywiście w poznawanym bycie istnieją. W zdumieniu tym zaczynamy budować metafizykę, łączymy pryncypia z urealniającym je istnieniem. Jeśli jednak zatrzymamy na nich swoją uwagę, nasze zdumienie wywoła modlitwę, pełne uwielbienia kontemplowanie istnienia.
Profesor Gogacz pisze, że w ten sposób rodzi się religia naturalna, mamy do czynienia z niewyraźnym odnalezieniem Boga i zaznacza, że choć Bóg jest właśnie samym istnieniem, jest to jednak inne istnienie niż urealniający pryncypia oddziałującego na nas bytu akt istnienia. Brak tego rozróżnienia niesie ze sobą niebezpieczeństwo panteizmu.
Następny etap poznania to poznanie wyraźne. Możemy pójść dwiema drogami - pierwsza to ta, którą poszli Kartezjusz i Kant koncentrując się na samych fizycznych cechach bytu i przejściu z nich do pojęć powszechnych. Powstała w ten sposób teoria poznania nie wyjaśnia jednak źródeł znaczenia nazw, jednak kiedy wybierzemy tę drogę, zaczniemy tworzyć nauki szczegółowe oparte na cechach fizycznych.
Kiedy jednak wybierzemy drogę drugą - zaczniemy uwzględniać poza cechami fizycznymi danego bytu także to, co stanowi mowę serca, teorię poznania stworzymy w sposób pełniejszy.
Skupiając się na człowieku, na jego władzach zmysłowych, intelektualnych, odkryjemy podmioty tych władz - stanowiące istotę człowieka duszę i ciało. Zaczniemy budować antropologię filozoficzną. Zrozumiemy, że człowiek jest osobą. Natomiast rozpatrując pryncypia zastane przez nas w oddziałującym na nas bycie, będziemy budować metafizykę. Odróżnimy pryncypia współstanowiące byt od samego bytu, a quidditas od subsystencji, istotę zaś od istnienia i przyczyny zewnętrzne bytu od przyczyn wewnętrznych.
Koncentrując się na przyczynach zewnętrznych bytu, zajmiemy się problematyką Boga, co będzie oczywiście wymagało odróżnienia od ujęcia religijnego i teologicznego.
Zwracając się w poziomie mowy serca do bytu jako dobra, wyznaczymy podstawy etyki i aksjologii jako nauki o wartościach.
Te właśnie zagadnienia w kontekście omówionego w pierwszym rozdziale spotkania dokładnie przedstawia autor w kolejnych rozdziałach Elementarza metafizyki.

* * *



3 po 3

Bezradność ludzkiego rozumu

Wiek siedemnasty był szczególnym okresem w historii myśli filozoficznej. W żadnym innym stuleciu nie powstało tak wiele tak wielkich systemów filozoficznych. To w tym czasie tworzyli Kartezjusz, Hobbes, Locke, Spinoza, Leibniz i wielu innych, którzy choć mniejsi, spełniali rolę inspirującą i krytyczną. Na ich tle szczególnie wyraziście rysuje się postać francuskiego filozofa Blaise'a Pascala, myśliciela, który zasłynął nie z wielkich dzieł czy stworzenia wielkiego systemu filozoficznego - choć było to jego zamiarem, nosił się przecież z napisaniem traktatu "O prawdziwości religii chrześcijańskiej" - lecz jako wszechstronny umysł, który zapisawszy się wielkimi literami na kartach matematyki i fizyki, zwątpił w końcu w absolutną siłę rozumu i odrzuciwszy skuteczność wszelkiej wiedzy, nazwał ją próżnością i szaleństwem.
Przyjrzyjmy się temu Pascalowemu zwątpieniu w ludzki rozum.
Skąd - pomimo wielkich sukcesów Pascala na polu nauki - nagły zwrot w myśleniu filozofa o poznawalności świata, człowieka? Dlaczego ostatecznie, zdaniem Pascala, w sprawach najdonioślejszych, jak poznanie nieskończoności, problem śmierci, życie wieczne, sprawa przeznaczenia, sens istnienia człowieka, kwestia Boga itp., wiedza racjonalna, wzorowana na matematyce, nie znajduje zastosowania?
Być może było to jakąś dynamiczną wypadkową Pascalowej zdolności łączenia genialnych zdolności naukowych i literackich z głęboko religijną naturą - stąd początkowo przeważał porządek rozumu, by potem ustąpić na rzecz porządku serca. Sam Pascal pisał o tej drodze: trzeba być geometrą, pirronistą i pokornym chrześcijaninem, czyli najpierw stawiać wiedzy wysokie wymagania, by przekonać się, że rozum nie może im sprostać, a następnie poddać się objawieniu. Ta korelacja życia i twórczości Pascala otworzyła drogę wielkiemu nurtowi filozofii egzystencjalistycznych - niejednorodnych, często krańcowo różnych, jednak to mających ze sobą wspólnego, że czyniących przedmiotem swego namysłu człowieka, jego egzystencję wraz z towarzyszącymi jej trudami, niebezpieczeństwami i poczuciem zagrożenia.
Pascal, pozostawał pod wpływem swego wielkiego poprzednika, Kartezjusza. Podobnie jak on i inni racjonaliści stawiał wiedzy wysokie wymagania - szukał pewności. Wiedzy osiągającej, podobnie jak matematyka, największą precyzję poznawczą. Każdy matematyk (...) rozumuje bowiem trafnie na podstawie na podstawie zasad, które zna - pisał w Myślach.
Tu jednak, niejako już na starcie, Pascal czyni pierwsze zastrzeżenia. Zdolności ludzkiego rozumu są przecież bardzo zróżnicowane:
Są więc dwa rodzaje umysłów jeden, który wnika żywo i głęboko w konsekwencje zasad, i to jest zdrowy rozum; drugi, który zdolny jest ogarnąć wielką liczbę zasad, nie gubiąc się w nich, i to jest zmysł matematyczny. Jeden znamionuje siła i trafność, drugi szerokość zasięgu. Otóż można posiadać jedno bez drugiego: umysł może być silny a ciasny, jak znowuż być rozległy a wątły.
A ostatecznie niezbyt pewne:
Ludzie, którzy nawykli sądzić uczuciem, nie pojmują zgoła procesu rozumowania (...) Drudzy, przeciwnie, przyzwyczajeni rozumować na podstawie zasad, nie pojmują zgoła spraw uczucia (...)
Na dodatek obok niepewności umysłu pojawia się także niepewność uczuć:
Kształtuje się umysł i uczucie przez rozmowy, paczy się i uczucie przez rozmowy. Toteż dobra lub zła rozmowa kształci je lub paczy. Ważne jest tedy niezmiernie umieć dobrze wybierać, aby je kształtować, a nie paczyć; nie można zaś dokonać tego wyboru, o ile się nie jest ukształtowanym, a nie spaczonym. Tak więc tworzy się błędne koło: szczęśliwi, którzy się zeń wydostaną
W tym świetle sytuacja człowieka staje się prawdziwym dramatem. Ten, który sam sobie nie może zaufać, traci zarazem grunt pod nogami, staje się bezbronny wobec otaczającego go świata. Rozpacz płynącą z poczucia totalnego zagubienia człowieka wyraża Pascal słowami:
Nie wiem, kto mnie wydał na świat, czym jest świat, czym jestem ja sam, żyję w okropnej niewiedzy wszystkich rzeczy.
Nie ma więc żadnej pewnej rzeczy, żadnej dziedziny, której można by się dla ratunku chwycić, a sam człowiek zawieszony jest między dwoma oszałamiającymi go bezmiarami - łatwiej dotykalnej nieskończoności w wielkości i w mniej widocznej małości:
Widoczny ogrom świata widocznie przewyższa nas; natomiast ponieważ to my przewyższam drobne rzeczy, sądzimy, że łatwiej zdołamy je posiąść. Wszelako nie mniej zdatności potrzeba, aby dojść do nicości, co do wszystkiego; do obu rzeczy potrzebna jest zdatność nieskończona (...)
Pascal oczywiście nie poprzestaje wątpliwościach co do tak ogólnych spraw, jak rzetelność poznania, sprawność ludzkiego umysłu, zagubienie człowieka w ogromie wszechświata. Nie pozwala nam schronić się w małym, oswojonym światku naszych małych, ale względnie pewnych spraw, rozrywek, przyjętych zasad. Tak rozprawia się z dobrym mniemaniem człowieka o sobie:
Człowiek jest jeno maską, jeno kłamstwem i obłudą; i w sobie, i wobec drugich. Nie chce, aby mu mówiono prawdę, stara się jej nie mówić innym; a wszystkie te skłonności, tak odległe od sprawiedliwości i rozumu, posiadają korzenie w jego sercu.
Burzy spokój dotyczący stosunków międzyludzkich:
Twierdzę stanowczo, iż gdyby ludzie wiedzieli, co mówią wzajem o sobie, nie byłoby na świecie ani czterech przyjaciół: widać to ze sprzeczek wywołanych od czasu do czasu niedyskrecją.
Obnaża świat pozorów, w którym żyjemy. Ukazuje ludzkie niespełnienie i niekończącą się pogoń za namiastką szczęścia czy też raczej ucieczkę przed świadomością swego tragicznego, bezsensownego położenia:
Nie mogąc znaleźć lekarstwa na śmierć, nędzę, niewiedzę, postanowili - aby osiągnąć szczęście - nie myśleć o tym.
To jednak droga donikąd, przestrzega Pascal:
Jedyna rzecz, która nas pociesza w naszych niedolach, to rozrywka, a wszelako to jest największa z naszych niedoli: ona głównie przeszkadza nam myśleć o sobie i gubi nas niepostrzeżenie. Inaczej trwalibyśmy w nudzie, a ta nuda popchnęłaby nas do szukania trwalszego sposobu wyrwania się z niej. Ale rozrywka bawi nas i wiedzie nas niepostrzeżenie ku śmierci.
W ten sposób rysuje myśliciel obraz człowieka zagubionego i nieszczęśliwego. Nędznika, który w świecie nic nie znaczy, który o świecie też niewiele z całą pewnością powiedzieć nie może, a i sam sobie wytłumaczyć celu i powodów własnej egzystencji nie potrafi. Nieszczęśnika, który przed własną tragedią ucieka w zapomnienie: pozór i przyjemność. Zwątpił Pascal w siłę człowieka, w moc ludzkiego rozumu, jednak jego sceptycyzm okazał się jednak tylko etapem na drodze ku porządkowi serca. Ostatecznie bowiem Pascal znalazł ratunek dla człowieka - była nim wiara. Stwierdził, że dopiero tutaj - w pokorze i zawierzeniu Bogu - można odnaleźć swą wielkość, sens życia, prawdziwą radość i, paradoksalnie, pewność, której rozum nie jest w stanie zapewnić. Polemistom zaś z typową dla siebie ironią odpowiadał: ogłupi cię wiara? - Przypuśćmy, ale cóż masz do stracenia?

* * *



posłowie

Włóczykij

Potrzebne jest światło. Ciągle bowiem wraca pytanie dokąd iść. Drogi nie widać. Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi.
- Podział na sacrum i profanum jest sztuczny, jest on jednak potrzebny jak antyteza. Poruszamy się tutaj już przecież na płaszczyźnie syntezy. Gdyby nie ten podział, tkwilibyśmy ciągle na etapie tezy - groziłoby nam redukowanie rzeczywistości do profanum. Analogicznie: podział człowieka na ciało i duszę jest sztuczny, jednak gdyby nie ta antyteza, groziłoby nam sprowadzanie człowieka do jego cielesności. Dalej: oddzielanie miłości od seksu nie jest dobre. Redukowanie miłości do seksu nie jest jednak wcale lepsze.
I dam mu biały kamyk, a na kamyku wypisane imię nowe.
I oto pojawili się kolejni naiwni, którzy myśleli, że kiedy odrzucą zewnętrzne struktury, ich serca staną się czyste, a moralność bez skazy. Nic z tego.
Dwa są dziedzictwa. Dwie drogi: jedna życia, a druga śmierci, i wielka jest różnica między nimi (Didache).
 
* * *
 
Mówią, że dziura jest w człowieku - dziura po Bogu, której nic i nikt nie jest w stanie wypełnić. Bo Bóg jest nieskończony. Stąd ta tęsknota. Stąd ta droga.
- Dlaczego ciągle gdzieś idziesz, czemu miejsca swego nie masz?
- Bo tu wszystko do mnie woła: nie jestem twoim Bogiem, szukaj Go gdzie indziej. Tu wszystko umiera. Szukam ratunku.
To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem - każdy z nas wybiera swoje dziedzictwo, jak mu się tylko podoba. Być zwierzęciem to znaczy nie podlegać moralności. Zwierzę nie musi - ale i nie może - być uczciwe. Pojęcia wykraczające poza jego cielesność go nie dotyczą. To uwalnia od ciężaru odpowiedzialności. Ale uwalnia też od wolności. Niewolnik wykonuje tylko polecenia - i tym się zasłania, że inaczej nie może.
Kiedy za Parmenidesem mówi się byt jest, niebytu nie ma i kolejne wnioski się z tego wysnuwa, zawsze działa się tylko na jednej z płaszczyzn. Byt, który jest, a który nie może (więc i nie mógł w przeszłości, nie będzie też mógł w przyszłości) nie być, można utożsamiać z bytem absolutnym - niematerialnym - z Bogiem. Ale większość polemik z twierdzeniem Parmenidesa dotyczyła chyba jednak świata materialnego - bytów które na codzień postrzegamy zmysłami (zmysł - to co cielesne). Ten byt, który jest, w przeciwieństwie do niebytu, którego nie ma, jest bytem na najbardziej podstawowej płaszczyźnie bytowania. Jeśli łączymy go z materią, to jest materią pierwszą - tworzywem, z którego my sobie swój meta-świat ulepiamy. Byt jest jeden - jak jeden jest Bóg. Drugi ograniczałby przecież pierwszego, a pierwszy drugiego. Różnorodność płynąca z odrębności rodzi się w umyśle. Każda rzecz jest pomyślana - wymyślona, nazwana.
Wędrówka Izraela z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej nie jest jedyną wędrówką opisaną w Biblii. Wędrówek jest tam więcej. Wędruje Abraham z Ur. Wędruje Eliasz, wędruje Jonasz. W Ewangelii wędruje Jezus do Jerozolimy. Wstępując do nieba wskazuje kierunek wędrówki swym uczniom. I oni potem też wędrują.
Coś jest niesamowitego w podróży. Stąd i niesamowitość kina drogi. Stąd też radość z czytania - tu Tomek Wilmowski, tam znowu hobbit tam i z powrotem. Pierwsze intuicje. Pan Samochodzik w swoim wehikule. Joanna Chmielewska gdzieś między Szczecinem a Cieszynem. Duchowość Wschodu: przeglądamy Księgę Przemian I-Cing i to dopiero (może poza młodzieńczą głupotą) wędrowiec zwraca naszą uwagę: wędrowiec nie ma stałego miejsca dla siebie, jego domem jest gościniec. Travelling Stranger.
Tęsknota za żywym słowem, za taką poezją, która byłaby lustrem. Rozpędzone pociągi, bezcelowość wiedźmina, miasto za miastem. Aż w końcu Warszawa. To miasto ukochane i znienawidzone. Wędrowiec w potrzasku. Dwa razy dziennie autobus z jednego na drugi koniec miasta. Ciemność - pędzący gdzieś w tej ciemności tłum. Wypalenie. Ciągłe wołanie o ratunek. I czyjś głos: przecież ty już dawno nie żyjesz. Samozagłada jak bagno.
To były chwile, kiedy pragnienie śmierci było wszechobecne. Śmierć miała być ratunkiem. Nie było już gdzie pójść. Wołanie o cud przeplatało się z wołaniem o śmierć. Rozpacz - ziemia, której nie dało się uczynić niebem, zaczęła przypominać piekło. Śmierć nie dziwiła. Była naturalna. Była sposobem rozwiązywania problemów. Nazbierało się brudu z całego życia - to było normalne lecz złe, lecz dobro nie istniało. Nie istniał sens.
Indianie nieustannie spychani w głąb lądu - zmuszani do bratobójczych wojen, w końcu zamknięci w rezerwatach. Dalajlama na wygnaniu - Tybet pod okupacją komunistycznych Chin. Narody w rozproszeniu. Plemiona, o których zginęła wszelka pamięć. Podróż donikąd. Strony świata wyrwane z powietrza.
Wspomnienia - mistyka rowerowych wypadów nad Wisłę. Bajkowe krainy. Przejażdżki konne. Skrzypiący śnieg pod butami. Górskie wędrówki. Kiczowaty horyzont w Sopocie. Kajaki i wyśmienite frytki na przystani. Taki punkt wyjścia: nieukojona tęsknota pośród bezdennej rozpaczy. Przeczucie dobra. Na samym dnie niemocy głos Boga: wyjdź!
Szok. W jednej chwili opadły kajdany, otwarły się drzwiczki. Wychodziliśmy jeden za drugim, powoli. Szedłem w zamyśleniu. Otumaniony cudem, który się wydarzył. Przerażenie pokonane w ułamku sekundy. Przeszliśmy po plecach tych, którzy stanęli nam na drodze. Chcieli przeszkodzić - wbrew intencjom tylko ułatwiali. Niektórzy z nich szli za nami jeszcze jakiś czas. Pomagali przeskakiwać kolejne ogrodzenia. Musieli być mocno zdezorientowani.
Pokazano nam trzy różne mapy:
- Wybierzcie sobie którąś.
Były do siebie bardzo podobne. Analogiczne. Tak jakby opisywały te same miejsca, jednak może w innym czasie. Te same, ale widziane innymi oczami. Rysowane inną ręką. Dziś myślę, że takich map mogło być tam więcej.
W książce "Podróże z Herodotem" Ryszard Kapuściński wyznaje, że do podróży pchała go w życiu chęć przekraczania granic. Nas popycha "magia" innych światów. Dziwne uczucie towarzyszące schodzeniu ze statku w zupełnie innym miejscu niż się nań wchodziło. W innym miejscu sam statek jest już innym statkiem. Nawet JA jest jakieś inne. Świat równoległy - jak sen.
Taka ucieczka przedziwna - wyprowadzili nas na zewnątrz, bo nie wiedzieli co robią. Kiedy się zorientowali, byliśmy już zbyt daleko, by mogli nas zatrzymać. Dlaczego nie zrozumieli od razu? Co by się z nimi stać musiało innego, gdyby zorientowali się szybciej? Bo tak czy inaczej musieliby nas przecież wypuścić. To było obiecane.
Tak czy inaczej - nie oszukujmy się - rozpoczęła się ucieczka.
Z ciemności do światła, ze śmierci do życia, z niewoli ku wolności. Podróż jest stanem pośrednim.
Ciągle powracający motyw odchodzenia skłania ku twierdzeniu, że często tułamy się nie dla celu, nie dla tułania samego w sobie, ale tylko dlatego, że się odeszło. Może to nie jedyny powód, ale w począkowym etapie wędrówki bardzo ważny. Po cóż byłoby szukanie innych, lepszych miejsc, gdyby to nam wystarczało, gdybyśmy tu nie poczuli się obco? Pierwszym impulsem jest więc ucieczka. Potem przychodzi refleksja - co dalej? Co teraz? Jak to się właściwie stało?
Zgrzyt, kiedy spotykają się ludzie z różnych światów. Tak jakby połączyć rzeczywistości tych, których znamy z jawy i ze snu. Znów przypomina się, że jest tylko jeden świat.
Biblia moim lustrem: z Sukkot ruszyli dalej i rozbili obóz w Etam. Czyli Butan. Czyli Otton. A Butan, jak podaje Orygenes, oznacza dolinę (Dwie są drogi - ks. Józef Naumowicz, s. 56).
I rzeczywiście stało się tak, że ci, którzy nas gonili, coraz bardziej zirytowani zaczęli tracić siły. I rzeczywiście była tam jakaś niewidzialna zapora, która ich od nas oddzielała. Rozumieli niewiele, lecz im bardziej zdawali sobie sprawę z realności tego, co się dzieje, tym większa złość ich ogarniała. Co to była za ciemność, w której nas gonili, mimo że my sami szliśmy raczej za światłem? Trudno powiedzieć. Może po prostu zaślepienie w tej ich złości. Przykro było patrzeć, jak w końcu padają jeden za drugim. Przykro, bo przecież był czas, gdy dbali o nas. Mieli nas za przyjaciół. Płytka była to przyjaźń, to prawda, jednak kochali jak potrafili.
Dolina Muminków w listopadzie: Któregoś wczesnego ranka w Dolinie Muminków Włóczykij obudził się w swoim namiocie i poczuł, że nadeszła jesień i czas ruszać w drogę. Taki wymarsz jest zawsze nagły. W jednej chwili wszystko się zmienia, temu kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać i wypytywać, i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść.
Z Wisły na Czantorię szło się początkowo po równym lub nieco pochyłym. Słabeuszom dodawało to zdradliwej pewności siebie. Poza granicami miasta robiło się naprawdę ciężko. Rekolekcje przeciwnie - zaczynały się od bolesnego wstrząsu. Szatan z całej siły uderzał w to, co fundamentalne. Rozbijał się. Któż jak Bóg?
Sytuacje ekstremalne. Rzeczy niemożliwe. A jednak wędrowiec ciągle żyje. Czy lęk trzeba oswajać całe życie?
Włoszczowa - tamto mieszkanie na parterze, które pamiętam, prowokowało. Drzwiami wchodziłem, po cichu balkonem wychodziłem, obiegałem blok dookoła, by czym prędzej zapukać do drzwi. Pamiętam dziwną karuzelę na podwórku, z kółkiem w środku. Ktoś miał świnkę. Z Włoszczowy przywiozłem zestaw drewnianych klocków. Zdaje się, że za komuny, gdzieś w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, o Włoszczowie zrobiło się głośno za sprawą strajkujących uczniów - nie chcieli zgodzić się na zdjęcie krzyży ze ścian. Niewiele z tego rozumiałem. Zima 1991 - zapamiętałem ją jako zimę stulecia. Długie wędrówki po mieście w trzaskającym mrozie, po kolana w śniegu. Rozlepialiśmy klepsydry. Tej zimy właśnie kupiłem sobie kilka zaległych płyt Kultu, w duszy gdzieś pobrzmiewała już "Podróż na wschód", jako jedna z tych kilku piosenek, które nie wejdą na płytę. Ale to już inna historia.
- Z Oksy pamiętam kilka domków, ulicę, kościół św. Mikołaja - kiedyś kalwiński, potem oddany katolikom. W Oksie jest ulica Włoszczowska. Oksę założył Mikołaj Rej. Sam był z Nagłowic. W Oksie zostałem ochrzczony. Przeżycie własnego chrztu wróciło po trzydziestu latach.
Przejście Izraelitów przez Czerwone Morze, które pochłonęło ścigających ich Egipcjan, przyrównuje się do chrztu. Sam chrzest rozumie się jako zanurzenie w śmierci (antytezę) dla nowych narodzin (syntezy). W tej historii znowu warto zobaczyć po prostu siebie.
Trzeba się zmierzyć z niemożliwością.
Dynamizm podróży - ważniejsze od tego, gdzie jesteśmy, jest to, w jakim kierunku zmierzamy. Podróż duchowa nie jest tu wyjątkiem.
Odpoczynek jest chwilowy. Nabieramy sił i ruszamy dalej. Wędrowiec spełnia się w drodze. Szczęściem człowieka jest działanie. Tu Bóg jest drogą, tam jest celem. Wstąpić na drogę to tyle co stanąć u celu, bo droga i cel stanowią jedno.
Niemożliwość raz pokonana przemienia nas na zawsze. Niektórzy powołują się tu na fakt chodzenia po rozżarzonych węglach, inni na różne inicjacje, które w kulturach pierwotnych wprowadzają młodego człowieka w dorosłość (tym dla współczesnego mężczyzny ma być wojsko). Chrzest, o którym nawet słownik powiada: uczestniczenie po raz pierwszy w jakiejś akcji. To taka potoczna pochodna.
A potem w samym środku Warszawy - no, prawie - widzieliśmy Wojciecha C., jak bez butów chodził, jak bez butów stał, jak bez butów na nas patrzył. Patrzył ciut inaczej niż Kazimierz S. w sąsiedniej hali, który był bez butów PRAWIE - miał klapki. No i tę czapkę, która ma skupiać uwagę naszą nie na nim. Niestety na niego zwróciły uwagę naszą te jego klapki. Hale na Osi Saskiej mają swój urok. A podobno ma stanąć tam pomnik Tadeusza K. - między nimi a Ogrodem Saskim. Nie mówiąc o Saskim Pałacu, który też ma stanąć. Czego to tubylcy nie wymyślą.
Duży człowiek kupujący sobie herbatę na dworcu PKP to Wiktor Z. Pan głośno rozmawiający przez komórkę na jednym z peronów o tym, że jedzie na Przystanek Woodstock, to Robert L. - trudno sobie przypomnieć czy miał wtedy dready jeszcze, ale zdaje się, że bojówki miał na dole. Między nimi - Wiktorem a Robertem - innym razem przechadzał się aktor znany z jednego z seriali. Tych z podstawianymi śmiechami. Z Ewą S. i Markiem S. grającymi małżeństwo. taki blondyn. No i tak sobie można dalej wymieniać, jak w jakimś sklepie spożywczym widać było potężne plecy Janusza K-M. Jak w drzwiach kościoła mijaliśmy się z Darkiem M., co Dziunia odbierała jako próbę wzbudzania w niej żalu, że jest nieobecna.
Właściwie to o co chodzi? Aha, o to, że był bez butów. Bo byli też tacy mnisi bosi, co chodzili po świecie.
Zdjęli buty, żeby oderwać się od ziemi. Odbić się, unieść wysoko. Oszaleć.
Dopóki wędrowiec chodzi tam, gdzie niosą go nogi, jest w niewoli własnych nóg. Prawdziwa wolność: dla miłości iść tam, gdzie się nie chce iść.
I nastał czas pytań, odkrywania kolejnych odpowiedzi i gwałtownego zderzenia się ścianą bezradności. Rozum już nie działa. Rozum został ukoronowany opluciem. Nierozpoznany i odrzucony.
- Kim jesteś?
- Ja jestem, który jestem.
Jak rozwiązać tę zagadkę? Skąd wziąć pewność? Postawiono kwestie: istnienia świata, istnienia człowieka, istnienia Boga. Wyłoniły się pytania kolejne: o naturę tego, co ewentualnie jest, o różnice gatunkowe, o poznawalność, o demiurga. Sen to czy jawa. Ale czym właściwie miałaby być jawa, a czym sen? Tok rozumowania przeplatał się z wołaniem. A to myśmy wołali Boga. A to znowu Bóg wołał nas. A potem w naszym wołaniu do Boga dało się słyszeć wołanie Boga do nas - nie inaczej. Chwila, w której zawołało wszystko. I przypomniały się słowa: w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Spytałem więc:
- Czy jesteś?
- JESTEM.
- A jeśli to nie Ty?
- Myślisz, że ktoś potrafiłby Mnie od ciebie oddzielić?
- Nawet jeśli Ciebie wymyślił?
- Nawet jeśliby tak myślał, czy Ja nie mówiłbym teraz jego głosem?
Uzdrowienie - został w pamięci strzęp wspomnienia opowieści o tym, jak to Elżbieta Dzikowska gdzieś w dalekim kraju bardzo zaniemogła. Wyleczył ją podobno jakiś szaman swą niekonwencjonalną medycyną na pograniczu czarów. Magiczne myślenie towarzyszy naszym podróżom od zawsze. Takiego myślenia jest niestety mnóstwo także w duchowości chrześcijańskiej. A duchowość ta przecież nie jest szamanizmem.
Pewnego dnia Włóczykijowi coto spadło z nieba na głowę. Było wyśmienite. Miało smak wszystkich przysmaków, które Włóczykij jadał w dzieciństwie. Tak dawno, że już nie pamiętał. Im więcej jadł coto, tym rozkoszniej mu smakowało.
Na tej drodze wszystko było głosem Boga. Bo Bóg jest tą Drogą. Stąd racji bytu nie miały słowa "Bóg milczy". A co Bóg chciał właściwie powiedzieć włóczędze tym swoim milczeniem? A kiedy Bóg mówił "Przejdź stąd tam", włóczęga powiadał: "Jeśli by to On do mnie mówił, to by mówił jaśniej. A jeśli On chce, żebym się tam znalazł, to niech sam mnie tam zaniesie"; i tak włóczęga stał się popychadłem. I zepchnęli go na pobocze, bo innym przeszkadzał. Tym, którzy w pośpiechu pędzili w tę i z powrotem. Bo czas to pieniądz. A Bóg mówił "Dziecko, przecież chcę cię nauczyć chodzić". A on znowu swoje: "Jeśli by Bóg chciał, żebym chodził, to bym chodził". A Bóg: "Dziecko, przecież chcę cię wolnym uczynić". A ten: "Jeśliby Bóg chciał, żebym był wolny, to by mnie siłą wyciągnął z tego rowu. "No i tak sobie rozmawiali. Włóczęga tymczasem wypuścił korzenie i zgnuśniał.
Spotkany grajek grać niezbyt potrafił, ale przechodniom ciarki po plecach chodziły, kiedy z instrumentu wydobywał dźwięki.
- Bo to jest tak - pomyślał Wędrowiec - że sztuką jest te umiejętności, które się ma, wykorzystać do granic, maksymalnie. Nawet jeśli są one niewielkie. I tu przypomniało się znowu, że nie chodzi o bliskość celu wędrówki, lecz kierunek. I wtedy pomyślało się, że szczęście nie na tym polega, by w doskonałości wspinać się po drabinie bytów, by z człowieka stać się aniołem, lecz na tym, by sobą się stać. Zrealizować swoje własne człowieczeństwo - siebie samego się nauczyć, zamiast udawać kogoś innego. Odkrył Wędrowiec kierunek, którego do tej pory nie dostrzegał, bo był to kierunek prostopadły. W tym wymiarze Wędrowiec się dotąd nie poruszał.
Zjadłem coś kiedyś, dawno temu, a potem umarłem z głodu. I roślinkę, którą zasiałem, pielęgnować miałem, bo delikatna była bardzo. Podlałem ją nawet raz czy dwa. A potem zwiędła. Mówiłem sobie "Gdyby Bóg chciał, żeby rosła, sam by ją podlewał", ale Bóg chciał czegoś więcej.
Krzew rycynusowy wyrósł nad Jonaszem.
Uzdrowienie - lekarz oczyszcza ranę. Sprawia ból, ale to ból zbawienny. Nabieranie prędkości - czy aby nie za późno? Skąd brać siły? Kiedy schodzi się z górki, nie myśli się już o planach. Droga powrotna czyni nieuważnym. Tak, jakby celu już nie było, jakby został za plecami.
Proces mniej lub bardziej, ale zawsze rozciągnięty w czasie. Kolejni mijani tubylcy podśpiewywali sobie "open your eyes", "open your mind", "open your hearts". Odczytywano to jako ewolucję. Spożywano pokarm: dla oczu, dla umysłu, dla serca. Uczono się widzieć, przyjmować, przeżywać.
Po ciemku trudno wędrować. Jak pogodzić unikanie najmniejszej linii oporu ze wstrętem do pazerności, jeśli tego arystotelesowskiego środka po prostu nie widać? Brak rzeczowych pomysłów. Przychodzą do głowy tylko te nieważne. Być może jest to brak wiary w tę wolność, której przyjęcie się tylko zadeklarowało. Rozum mówi tak, serce mówi nie. Buty ciągle trzymają Włóczęgę przy ziemi. Jak się od nich uwolnić? Czasem oświecenie przychodzi nagle. Albo mimochodem. Latami zastanawiamy się, jak sobie poradzić z tym czy owym, a tu pewnego dnia tak po prostu sobie z tym radę dajemy. Ot tak. Od niechcenia niejako. Jawią się więc trzy płaszczyzny wiary. Dwie pierwsze są typowe dla ujęcia filozoficznego: bytowa i poznawcza. Trzecią jest płaszczyzna wolności. I to chyba dopiero tutaj zaczyna się przygoda. I niestety tutaj też zaczynają się schody. Jeśli można tak powiedzieć. I teraz nie wiadomo czy przygodą jest po tych schodach pójść, czy nad nimi pofrunąć. Rozumujemy więc prosto: nie wiemy, co robić, bo nie ma światła, więc zamiast myśleć, co robić, trzeba pomyśleć skąd wziąć światło;
Prostota odpowiedzi. A myśmy się spodziewali czegoś wielkiego. Żeby było poczucie, żeśmy sobie zasłużyli. To nawet nie jest poczucie upokorzenia. To po prostu niewiara w to, że można dostać coś za nic. I co nam po istnieniu ręki, jeśli przyjąć jej nie potrafimy, gdy wyciągnięta?
Dziś w drodze zamieniliśmy parę zdań. A to o sumieniu, które jest najwyższą instancją. Że nie chodzi o reltywizm moralny, lecz o odpowiedzialność. A to o Robercie Altmanie, który zmarł dwa dni temu. Że mamy braki. To jeszcze jutro będzie trzeba powiedzieć sobie o tym, że czyny podzielone zostały na te wykonywane z obowiązku, na te mające być zapłatą, a także na te, które odkryliśmy w tym czasie, a które same w sobie są modlitwą.
Czasem się powsinoga zatrzymał, żeby za siebie spojrzeć. Bo to nieprawda, że należy patrzeć tylko przed siebie. Po to powsinoga miał pamięć, żeby jej używać. A po co powsinoga jej używał? Otóż powsinoga przechowywał w niej swoje doświadczenie. Po części przechowywał w niej więc siebie. Powsinoga patrzył czasem wstecz. Widok przebytej drogi dodawał mu otuchy. Tu i teraz siedząc na zwalonym pniu i zajadając kanapki mógł planować w miarę możliwości kolejny etap swojej podróży. Tu i teraz, mając na względzie to co było i to co będzie, dokonywał odpowiednich wyborów. A przynajmniej się starał.
Dwie Paschy i dwie Pięćdziesiątnice. Wyjście z Egiptu do wolności i przejście z życia przez śmierć do życia nowego. Zesłanie Prawa i zesłanie Ducha. Wszystko się uzupełnia. To, co stare, nie istnieje już bez nowego - ono istnieje w nowym. A nowe je wyjaśnia. To, co stare, widać teraz w nowym Świetle.
W tym miejscu postawiono tezę nową. Że niemożliwe jest życie bez odniesienia. I że tym się różni odniesienie w Nieskończoności od braku odniesienia, że pozwala oderwać się od tego, co mamy w swoim zasięgu. Efekt jest ten, który chcieli osiągnąć idealiści, tyle że nie oni go osiągnęli. Postawiona teza tę prawdę podaje bez ogródek: o własnych siłach nie oderwiemy się od tego świata, interesowności, egoizmu i wszystkiego tego, od czego chcielibyśmy się oderwać, żeby osiągnąć niczym nie zmąconą szlachetność. Kto potrafi, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Ja jestem Pan, Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Nie będziesz miał bogów cudzych obok Mnie. Manna z nieba, woda ze skały, otucha. Obietnica dana na mocy tego wszystkiego, co już się wydarzyło. Przez oczyszczone szyby wpada światło. Przykazanie wolności.
Zobaczyć Dekalog w nowym świetle. Przyjąć go nie jako zestaw nakazów, ani nawet nie drogowskazów, lecz przede wszystkim jako Bożą obietnicę. Ujrzeć siebie w wolności - tu ostateczną instancją jest sumienie. Stanąć na środku oceanu.
Nieustanne zmaganie się wiary z niewiarą. Stawianie kroków w zupełnej ciemności, gdzie światłem jest Bóg, lecz nie jest to światło widoczne dla oczu, a tylko dla serca. Czy wypada wątpić, jeśli zaszło się tak daleko? Czy wędrowiec nie stał się już znakiem sam dla siebie? Tak się wędrowiec zastanawiał, a schudł w tym czasie jakieś dwadzieścia kilo.
Oto jeden z tych promieni światła. Dobrą Nowinę ujmuje się także tymi słowami z pewnego katechizmu: "Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczine ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu nie będą odpuszczone" (Mt 12,31). Miłosierdzie Boże nie zna granic, lecz ten, kto świadomie odrzuca przyjęcie ze skruchą miłosierdzia Bożego, odrzuca przebaczenie swoich grzechów i zbawienie darowane przez Ducha Świętego. Taka zatwardziałość może prowadzić do ostatecznego braku pokuty i do wiecznej zguby. - wspaniała wiadomość! To znaczy przecież, że tylko i wyłącznie wtedy nie dostąpimy przebaczenia, gdy go sami nie przyjmiemy! KAŻDY GRZECH BĘDZIE WYBACZONY!!!
Tak, przeszłość ciąży i wraca. Dużo wody z kranu uleciało zanim nasz wędrowiec zrozumiał, że gdy mówimy do widzenia, żegnamy się nie tylko z tym, co uwiera, ale też z tym, za czym jeszcze po latach tęsknić będziemy. "Dobrze mi było w niewoli" - myślał wędrowiec, gdy mgła zgęstniała tak bardzo, że nie widział swoich wyciągniętych dłoni.
Post nie jako dieta, ale też nie jako próba zdobycia zasług na konto przyszłego sądu (bo przecież gdybyśmy z zasług i win mieli być sądzeni, to nikogo by nie usprawiedliwiono), ale jako modlitwa. Tak jak i jałmużna. Tak samo jak modlitwa.
Powsinoga stanął na naturalnym tarasie widokowym. W ręku trzymał odnalezioną tu Instrukcję Obsługi. Dopiero dzięki niej mógł zrozumieć trochę to, co działo się do tej pory. Mógł z pewną otuchą spojrzeć w przyszłość. Zobaczył, że zaczyna widzieć. A to już coś. Ciekawe że w Instrukcji Obsługi niewolnik widziałby dręczące go nakazy i ograniczające zakazy. Powsinoga zobaczył wytłumaczenie - światło wolności. Przyszła więc jakaś ulga. Najcięższy kamień spadł z serca. Co wcale nie znaczy, że nie było już czego z serca zrzucać. Sytuacja była jednak o tyle lepsza, że coraz więcej było widać. Nie było to więc szczęście ostateczne. Raczej jego zapowiedź. Dotykalna zapowiedź, a nie pozostająca w sferze słów, obietnic bez pokrycia i myślenia życzeniowego.
Każda rana leczyła się długo, choć zadana była w mgnieniu oka.
Powsinodze zdawało się, że już wie co jest co. Siedział sobie na dachu świata i właściwie nie wiem czy bardziej przyglądał się światu w dole, czy sobie samemu. Rzeczywiście coś już przeżył, coś niecoś więc i rozumiał. Pewność siebie okazała się jednak zdradliwa. Kiedy przyszło co do czego, przestraszył się i uciekł.
- Gdzie jesteś, Włóczykiju?
 
* * *
 
- Teraz to już chyba z górki... - nieśmiało pocieszał się Włóczykij.
Bo on sobie pomyślał, że dobrze będzie stanąć na swoich nogach, a nie tylko stać na cudzych. Szczególnie teraz, gdy zobaczył już gdzie piasek, a gdzie skała. Najpierw więc zrobił pranie. Nie pierwsze i nie ostatnie zresztą. Wkładając koszulę do plecaka westchnął. Czegoś się w życiu nauczył, jednak nie czyniło go to jakoś lepszym. Wiedza o tym, że białe rzeczy łatwiej się brudzą nie wyeliminowała potrzeby ich prania. Wręcz przeciwnie - potrzeba ta stała się wyraźniejsza. Wsypał więc dużo więcej proszku niż zwykle - wiedział, że podróż może być dłuższa. Dla dodania sobie siły na plecy wziął krzyż. Spieszył się. Sprawdził czy trąbka na sznurku dobrze się trzyma. Przewiesił ją przez ramię, uzbroił się w cierpliwość i wyruszył w dalszą drogę. Wszystkie dotychczasowe wędrówki stały się obecne w tej jednej. Stąd wrażenie, że nie z wynajętego pokoju wychodzi, lecz z domu, który opuścił przecież wiele lat temu. Uważnie stawiał kroki. Było ślisko. Im dalej w las, tym dziwniej. Nowa wędrówka była jak nowe życie, bo życiem wędrowca jest wędrowanie. Rower przewraca się, gdy postawić go w miejscu - pomyślał - chyba żeby go o coś oprzeć. Nie mógł być już dla nikogo ciężarem. Od dawna przecież nie był już dzieckiem. Tak oto przybliżał się cel wędrówki, stawał się jej sensem. Tymczasem narastające zmęczenie zaczynało trochę już plątać myśli. Czy ta wędrówka jest dla samej wędrówki? Bez celu? Te myśli się gromadziły. Te myśli prał na bieżąco. I szedł, bo chciał stać się sobą.
Pamięć, dostrzeganie, oczekiwanie. Obecność rzeczy przeszłych, teraźniejszych i przyszłych.
Krzyż jako symbol zwycięstwa. Krzyż jako symbol miłości. Rozkoszować się tym paradoksem to tyle co stać wpół drogi. Symbol w tym znaczeniu to miejsce. Tak jak sakrament jest symbolem - znakiem widzialnym tego, co niewidzialne. Jest miejscem spotkania. Tak też krzyż jest miejscem. MIEJSCEM zwycięstwa. MIEJSCEM miłości. Tu i teraz.
Co do mnie, to nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata. (Gal 6, 14)
Stojąc po pas w mule Włóczykij spojrzał przed siebie. Szedł ku temu, co uznał za dobre. Był więc na dobrej drodze.
W jaki sposób radzi sobie z tym co go napada i gryzie? Zamienia to w krzyż. A krzyż daje mu siłę, jako się rzekło wcześniej.
Zdumienie, jakie go ogarnęło, nie pozwalało mu wypowiedzieć słowa. Bo żadne słowo się nie umywało. Milczał. Tylko gębę miał otwartą szeroko i oczy... Co go właściwie tak zdziwiło? Ujrzał sens życia. W śmierci, która do tej pory zdawała mu się tym, co życiu sens odbierało. Nie po nic innego jesteś tutaj, jak po to, żeby umrzeć za tych, których tak bardzo kocham. Dla ich ratunku ciebie tutaj wysłałem - usłyszał. Czyli miłość?
Tak, ta sama śmierć, która wcześniej życie zaciemniała, okazała się wyjaśnieniem życia. Włóczęga już nie boi się żyć.
Delektował się. Bardzo mu smakowało. Bo to było Słowo o nim.
A potem płynął pod prąd. Uśmiechnął się, gdy zrozumiał, że to nie ateizm jest przeciwieństwem wiary, lecz bałwochwalstwo.
Nie jestem ani zbyt wysoko, ani zbyt nisko - pomyślał - kręcę się w kółko...
Być jak dziecko, a nie być już dzieckiem. Oto zagadka.
Chrześcijanin jest takim agnostykiem, który wierzy. Wiara jest oparciem życia na tym, co po ludzku niepewne. Chodzeniem po wodzie.
To straszne uczucie zabłądzić. Włóczęga był zdruzgotany. Był zły na siebie.
św. Jana od Krzyża przypominał jakoś włóczędze o Mojżeszu siedzącym na wzgórzu z rękoma podtrzymywanymi przez Hura i Aarona.
Odchodzili przewodnicy. Włóczykij zrozumiał, że nie może ich winić.
I życie jego nie jest już jak ta gra w ciemno. Bo jest światło. Wędrowiec idzie doliną. Nie boi się. Wznosi oczy ku górom. Bóg zawsze jest z nim.
- Jest jakaś cisza. W niej promienie światła. Delikatny powiew. Krzyż. Bóg mówi szeptem.
- Siedem.
- Miłość nie okazywana nie istnieje.
To, co wyobrażaliśmy sobie sprawiedliwym sądem, jest po prostu rzuceniem światła na drogę naszego życia. Byśmy nie myśleli, że gramy. I to w ciemno.
 
* * *
 
Pytali czy Słowo Boże jest blondynem czy brunetem. To taka ironia być miała. Bo Włóczykij utrzymuje uparcie, że Go spotkał. Ujrzał jakby w zwierciadle, niejasno.
- Prawdą okazało się to - zdał sobie sprawę Włóczykij - że co zbudowane na piasku, rozleci się na kawałki, jeśli tylko wiatr zawieje, jeśli pierwsza lepsza burza przyjdzie. Bo oto zawaliło się wszystko to, co na piasku sobie zbudował. Tak oto Słowo stało się ciałem. Zamieszkało wśród nas. A myśmy nadal pytali o kolor Jego włosów?
Dziwne jest, skoro naturą człowieka jest wędrówka w czasie, że się człowiek przywiązuje do różnych czasów, które mija. Choć pewnie jest w tym jakiś sens. Tęsknota za czymś pewnym, stałym, bezpiecznym.
Jest czas budowania i czas burzenia. I była swego rodzaju umowa, że Włóczykij będzie się tak długo wlókł, dopóki będzie się dało. Tak długo wygrywał, dopóki nie przegra. Dziwne doświadczenie...
I przyszedł grudzień. Boże Narodzenie - narodziny Logosu. Życie wypełniła Boża logika. Życie nabrało sensu, tego najbardziej ostatecznego. Tego, który uwalnia od nieustannej ucieczki od myślenia o śmierci. Dopiero wtedy można powiedzieć, że życie ma sens, kiedy widać sens tego, do czego życie zmierza i czym się kończy. Nie chodzi tu o pokonanie niebytu. Raczej o odpowiedź na pytanie po co żyjemy TU skoro jesteśmy STAMTĄD. Dopóki odpowiedź nie jest znana, straszy przecież nawet myśl o niebie.
Inaczej rzecz ujmując: Słowo Boże jest tym, co wyjaśnia ludzkie życie. Ukazuje je w świetle. Czasem po prostu w innym. Tym jest więc także to Narodzenie - rozjaśnieniem życia.
- Stojąc na tak słabym gruncie nie mogłeś unieść tego krzyża. Położony ci na plecy wbił cię w piasek. Dlaczego nie stałeś na skale? Potem stojąc na skale nie mogłeś unieść tego krzyża. Położony ci na plecy okazał się zbyt ciężki. Dlaczego nie jadłeś?
Powsinoga spytał, czy Słowo będzie mu tylko wyjaśniać porażki. Dziecko we mgle nie trafi do celu - to jest już jasne. Jak by się jednak nie starał, człowiek zawsze będzie dzieckiem we mgle. Potrzebuje ratunku.
Jedni uciekają od światła prawdy, inni do światła lgną. To jest właśnie sąd nad światem. Świat sądzi się sam.
Wspomnienie węża zawieszonego na palu. I powracające pytanie: w którym miejscu Bożej opowieści o wędrówce dziś znajdujesz siebie? No właśnie.
Mają żal, że przez dwa tysiące lat testament się nie uleżał, że ciągle czymś zaskakuje, że się nie zestarzał. Ale to przecież NOWY testament. Dobra NOWINA.
Rozpacz jest gorsza niż grzech. Trzeba brać przykład z małych dzieci, które dopiero uczą się chodzić. One ciągle upadają i ciągle wstają. Każdy grzech będzie wybaczony - nie ma co rozpaczać.
- Dziwne - pomyślał potem. - Jest nowy rok. Nieparzysty. Zdaje się, jakby był od zawsze.
- Chciałem słowem zastąpić Słowo - pomyślał artysta. Chciał być idolem.
Właściwie nikt nie powiedział, że trzech mędrców było trzech. Nikt, i co się dziwisz?
Nagle zobaczyć swoje życie, siebie samego, świat z boku. Wyjść poza wszystko, żeby wszystko ujrzeć; w nowym świetle z nowego punkt odniesienia zobaczyć sens życia; i sens śmierci; bo jeśli z każdą chwilą jesteśmy coraz bliżej tej konieczności, to czy życie jedynie umieraniem nie jest?
Kiedy modlisz się, modlisz się wbrew sobie. Bo wszystko osiągamy przez śmierć. Trzynasty dzień trzynastego miesiąca, godzina trzynasta trzynaście. Doszedłeś do końca, Włóczykiju. Dostrzeżono niejasne odbicie.
 
* * *
 
- Czy to już koniec? - pytał kilka dni wcześniej.
Jechaliśmy dziś przez ulicę jutra. Włóczykij stanął na krawędzi. Przeczucie okazało się prawdziwe. A teraz, Włóczykiju, czego Pan Bóg twój żąda od ciebie?
Ryszard Kapuściński: Niezależnie od tego, ile trwa wyprawa, należy mieć przede wszystkim przekonanie, że podróżowanie jest tylko epizodem. Nawet jeśli ten epizod ogarnia większość życia. jeśli mijane chwile przypominają nam przemijalność tego świata, wskazują cel ostateczny, trwały, to o czym tęsknota świadczy? Czy mijani ludzie, których przyszło nam kochać, są rzeczami, które można tak po prostu wyrzucić z plecaka? Włóczykij zapłakał. Pustynia mu się przez palce przesypywałą. Ucieczka z Ziemi Obiecanej do Egiptu przypomniała.
- Tyle warta twoja wolność, kochanieńki.
Niepodjęta decyzja jest jak nieotwarta brama. Kryteria są jak klucz. Trzeba je znaleźć i zastosować. Otworzyć i wyjść - na wolność. Nawet jeśli pozory mylą.
Zdmuchnięty ogień. Jedno jedyne słowo przyszło do głowy: Boże... Szukanie. W rozumie: argumentów rzeczowych. W sercu: radości, nie smutku (Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.) Po trzecie zaś... nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.
Dolina Drwęcy. Odchodzą ostatni przewodnicy. Najpierw zmarł Aaron, teraz odchodzi Mojżesz. Wyprowadzony z niewoli i prowadzony od czterdziestu lat przez pustynię naród wybrany zostaje sam. Do Ziemi Obiecanej Izraelici mają wejść samodzielnie. Dotarli do Jordanu. Niektórzy jeszcze po wschodniej stronie rzeki zajmowali ziemię. Inni przechodzili przez wodę do Kanaan. Wspomnienie Morza Czerwonego. Jeszcze jedna zapowiedź chrztu. Tak zaczął się ostatni etap wędrówki - wchodzenie do Ziemi Obiecanej. Przebyłeś pustynię, Włóczykiju.
Walka. Włóczykij musi pokonać w sobie to, co nie pozwala mu tutaj zamieszkać. Dziś ta Ziemia jest więc czymś więcej niż tylko ziemią w sensie fizycznym. Być może w fizycznym nawet najmniej.
Ewa Szumańska: ...życie to podróż. W życiu są potrzebne te same cechy charakteru, co w podróży, na przykład odwaga. Jeśli jest wewnętrzna zgoda, otwarcie na różne sprawy, które mogą się w życiu zjawiać, nie należy się bać niebezpieczeństw - w ogromnej części wmówionych - i nie należy się naprzód bać niebezpieczeństw prawdziwych. Nie należy się bać kontaktu z ludźmi, w ogóle ludzi, chorób, zarazków, niewygód... Nie poruszać się po świecie w otoczce własnych lęków... Nie bać się trudnych sytuacji czy decyzji.
- Szukać trzeciej drogi, gdy stoi się przed dwiema... Ale chyba nie tej za plecami? - rozmyślał. Walczył. - Jak bardzo przeszłość nie należy do nas. Wystarczy na chwilę spuścić z niej wzrok... Posłuchać ulubionej płyty po kilku latach przerwy. Po latach wejść do tamtego miasta, jakby do snu. Spotkać tam kogoś - dziś już zupełnie innego.
Walczył z prądem. Nie był za nisko ani za wysoko. Kręcił się w kółko choć każda chwila jest ostatnią chwilą - żadna z nich już się nie powtórzy. Rzeczywistość ponadzmysłowa jest wszędzie i nigdzie zarazem.
Włóczykij spojrzał na siebie.
- Po wyjściu z pustyni będę się musiał porządnie otrzepać z tego kurzu... Wybór jest pozorny. Dane dwie drogi są ciągle na tej samej płaszczyźnie: czy pójdę w lewo, czy w prawo, nic się nie zmieni. Trzeba spojrzeć przestrzennie, żeby zrozumieć, że wybór dokonać się ma gdzie indziej - między kolejnymi wymiarami. Tak jak można wybierać w ramach alternatywy, ale można też między alternatywami. Między zbiorami alternatyw. Muszę zdjąć buty, jeśli to one trzymają mnie przy ziemi - tak sobie rozmyślał.
Klął siarczyście.
- Mokry ten Jordan, buty mi przemokły.
I wiatr nim tak zarzucił, że aż się Dziunia, co wpadła pod tramwaj, przypomniała. Wiatr wieje tam, gdzie chce...
Sto jedenaście lat to za mało, żeby się wami nacieszyć. Dlaczego właściwie Bilbo musiał odejść? Dlaczego musiał odejść Frodo? Czemu odeszli elfowie? Skończył się ich czas? Tak po prostu? A jednak nie wszyscy odchodzili. Niektórych zatrzymywała miłość. Dla niej umierali.
o "Podróżach z Herodotem" z "Przewodnika po Kapuścińskim" (Tygodnik Powszechny, dodatek książkowy w całości poświęcony Ryszardowi Kapuścińskiemu) : Ostatnia książka z głównego nurtu twórczości Kapuścińskiego, a podróż do Turcji śladami Herodota była jego ostatnią podróżą reporterską. Żywe opisy Chin, Indii czy Afryki mieszają się tu z obszernymi cytatami "Dziejów" Herodota i komentarzem do nich. Narracja się rozwarstwia i mamy dwie równoległe nici stanowiące osnowę, nie jest jednak łatwo dostrzec wzór układający się na tkaninie. W finale Kapuściński zacieśnia jednak splot, postaci narratora i Herodota stapiają się w jedną, a wizyta w Halikarnasie, na ziemi, która była niegdyś ziemią Herodota, ale już nią nie jest, uzmysławia nam, że oto właśnie słyszymy wyznanie samego opowiadającego: świat jest dziś inny, a moja podróż dobiega końca.
- ...a teraz wytęż wzrok i przysięgnij, że mnie znajdziesz... - szepnął.
Początek i kres - dwa niewidoczne krańce tułaczki. "Naprawdę początek i kres nie istnieją" - powiadają niektórzy znawcy. I rzeczywiście, tu pomiędzy, ich nie ma. Znawcy za to od tysięcy lat szukają pierwszej zasady świata. Pierwsi filozofowie mówili na nią arche. Dziś szuka się równań. Ktoś podobno wymyślił, że być może jest takie równanie, z którego wynika wszechświat z jego prawami i historią. Znawcy szukają, prostaczkowie zaś wiedzą, że tym arche jest Logos: en archE En ho logos (J 1,1).
Pustelnia. Ma swoje plusy i minusy, jak wszystko na tym świecie. Jak wszystko zawieszone między początkiem a końcem. Przynajmniej w pewnym sensie. Zakończona misja. Pustelnia i uniform postarzający.
W opuszczonej bibliotece technicznej odnalazł Włóczykij Historię filozofii. Teraz czeka aż zatrzęsie się ziemia.
Na krzyżu dokonał się sąd nad wszystkimi bogami, których sobie ludzie wymyślili (op. cit.).
To zjawisko, o którym oni mówią religia, nie ma tu nic wspólnego z metafizycznymi rozwiązaniami. Przecież nawet zawierzenie Bogu, opiera się nie na dowodliwości Jego istnienia, choć chciałoby się pewnie rzec, że chrześcijanie przynajmniej to istnienie zakładają.
Chcieliby, żeby to był system moralnych rozwiązań, rewolucyjnej odnowy świata. A to nic innego, jak najprostsza obietnica: przyjdzie Pan, da ci serce, a zabierze kamienie.
Chcieliby, żeby to była magia. Chcieliby, żeby było śmiesznie. Żeby ktoś zamiast do wytrwałej modlitwy namawiać, użyczył różdżki, która by wszystko załatwiła w trzy sekundy, a jeszcze chmury rozgoniła, lub deszcz wywołała, gdy kaprys taki.
Kwestia dwóch dróg. Wolność kreuje człowieka. Bez niej nie mógłby być on ani dobry, ani zły. A konkretnie dobry, bo przecież wolność po to dana została.
Bezradność Piłata, kiedy z jednej strony absurdalny wrzask tłumu żądającego śmierci niewinnego człowieka, a z drugiej - nonsensowne milczenie tegoż. Właśnie ta bezradność, a nie jakiekolwiek anarchistyczne projekcje, jest sednem kruchości tego, czym jest rzymskie prawo. Zbawienie rozgrywa się poza prawem. Poza prawem żyje Włóczykij. Poza prawem istnieje chrześcijaństwo. Poza nie znaczy wbrew.
- To strasznie głupie uczucie nie być u siebie będąc u siebie - pomyślał Włóczykij. - Mówić innym językiem. Dla jednych za mało, dla drugich za dużo.
Tak przeżywał bezradność w wodzie po kolana. Kompromis między bezpieczeństwem a funkcjonalnością.
Biblia Jerozolimska wydana w Polsce z inicjatywy Drogi Neokatechumenalnej. Tego Boga droga jest nieskalana, słowo Pana w ogniu wypróbowane; On tarczą dla wszystkich, którzy do Niego się chronią. (Ps 18, 31)
- Włóczykij wkłada do plecaka tylko to, co potrzebne. Resztę wyrzuca - powiedziała Yenndza przyglądając się Włóczykijowi zbierającemu swoje manatki.
Nastąpiło przejście do pustelni. Choć płynnie, prawie niedostrzegalnie, to fakt jest faktem.
Życie jest drogą do Boga, wolność zaś podstawową kwestią Ewangelii:
- JA JESTEM twoją wolnością - nie będziesz miał bogów poza Mną.
Szukali metody. Narzędzia. Szukali nie tam, gdzie trzeba. Najciemniej przecież pod latarnią. Narzędziem uwolnienia jest krzyż.
W grocie, w której znalazł schronienie Włóczykij, który się przewłóczył i jest już innym włóczykijem, mieszka też jeden pająk i jakieś mrówki. Jak daleko można oddalić się od samego siebie, jak bardzo można stać się kimś innym, nie być sobą?
- SŁOWO - zasada wszystkiego, było na początku. Człowiek tyle jest wart, ile warte jest jego słowo, mawiała pani Weronika. A my... jak wiele kiedyś powiedzieliśmy sobie i jak bardzo nic z tych rzeczy nie jest dziś prawdą. A przecież były to stwierdzenia kategoryczne. Dziś ze względu na tamte słowa mamy...
- Spotkałem Jezusa, poznałem Go po tym, że wszystko się zgadza z tym, co napisane. Słowo zostało przepowiedziane.
- Można też zabić słowem - powiedziała Ewelina Puczek ("Wokół Biblii" - jeszcze jedna książka o wędrówce).
- A można... - odpowiedział ksiądz Tischner. - Sięga się wówczas po tak ciężkie słowa, że zabija się w człowieku to, co jest w nim najcenniejszego - miłość, osobowość, wrażliwość. O kimś, kogo spotkała taka sytuacja, mówimy: "To już nie jest ten sam człowiek, coś się w nim załamało".
- Jak tam twoje nowe życie Włóczykiju? - pytają ci, co pobieżnie kojarzą.
- Teraz już nie ja żyję - odpowiada Włóczykij. Oni się denerwują, bo on jakby nie odpowiada na temat. On się denerwuje, bo oni jakby nie na temat pytają. Ot taka ludzka słabość.
Człowiek tym różni się od zwierzęcia, że nazywa rzeczy. Nadając im nazwy, nadaje im nową jakość. Rzecz staje się nową rzeczą. Nawet jeśli nie jest to stwarzanie, lecz wytwarzanie. Nawet jeśli można to sprowadzić do pojęcia kultury - w przeciwieństwie do natury - warto podkreślić kontekst bytowy. Ontyczny. Metafizyczny. Materia staje się krzesłem.
Pytają więc Włóczykija, jak tam twoje nowe życie, a on odpowiada, teraz już nie ja nienawidzę, lecz Chrystus we mnie wybacza. Pytają o wierzchołek lodowej góry. O widzialny znak tego, co niewidzialne. Włóczykij nie chciał tego znaku nosić.
Warszawa gdzieś za plecami. Pustynia ukochana i znienawidzona. A on uratowany. Wołanie Boga: NIE LĘKAJ SIĘ, JA JUŻ ZAWSZE BĘDĘ Z TOBĄ. I czyjś głos: jak tam twoje nowe życie? Życie, które rodziło się w bólu. Włóczykij odpowiada: byłem umarły, a żyję. Wielkie rzeczy uczynił mi wszechmocny Bóg.


* * *





okładka
(wykorzystano fragment komiksu "Współdziewczęta na tropie sjamdalu" autorstwa Współdziewcząt)

© Podziemne Pismo Tajniak